Człowiek i kościół

W Berlinie odbyły się Dni Kościoła z przesłaniem „Widzisz mnie”. Dla mnie osobiście był to piękny czas, czas, kiedy mogłam nieco przybliżyć się do spraw ludzi wierzących i uczestniczyć w interesujących debatach, pogłębiając wiedzę o współczesnych problemach Kościoła.

Kościół jest miejscem skrywającym tajemnice, wzbogacającym duchowo tych, którzy zaliczają się do społeczności wiernych. Czy rzeczywiście nauki docierają do wszystkich, czy są to tylko słowa rzucane na wiatr?

Osobiście do kościoła chodzę zazwyczaj wtedy, kiedy nie ma w nim za dużo ludzi. Lubię pomedytować w ciszy, porozmawiać sam na sam z Bogiem, podzielić się swoimi myślami. Najczęściej mam mnóstwo spraw, często dotyczą zdrowia, są prośbą do Niego, by dał siły, by pozwolił przezwyciężyć zagrażającą życiu chorobę. Nie tłumaczę się z niczego, choć pewnie powinnam. Za dużo nie grzeszę, żyję – tak mi się wydaje – przestrzegając przykazań boskich, które w dzieciństwie wykułam przecież „na blaszkę”.

Jestem tylko człowiekiem, jak każdemu z nas zdarzają mi się błędy, ale nie są zamierzone. W życiu starałam się kierować dobrymi intencjami, choć nie wszystko zależało ode mnie. Kiedy już naprawdę zapragnęłam pójść do kościoła, to znaczy, że byłam na zakręcie życiowym. „Jak trwoga to do Boga”, powiedzą postronni obserwatorzy. Ale to nie tak, bo Bóg jest ze mną, myślę o Nim nie tylko w kościele, jest częścią mnie, czuję to wewnętrznie, widzę w tym, jak mnie prowadzi przez życie. Często czuję boską rękę nad moim losem. Kiedy ktoś pyta, czemu zdecydowałam się na samotne życie po dwóch związkach małżeńskich, zawsze odpowiem – „nie jestem sama, ze mną jest Bóg”.

Bezsprzecznie najłatwiej jest właśnie w kościele skupić się na Bogu. Mnie takie spotkanie zawsze wzrusza dogłębnie, po takiej „naszej” wspólnej rozmowie niekiedy płaczę spazmatycznie bez opamiętania. Dlaczego? Nie wiem. Może to rodzaj samooczyszczenia. Jedno jest pewne, Bóg jest dobry i potrafi wysłuchać próśb.

To Bóg. Z Nim wszystko jest w porządku. Gorzej z Kościołem…

Muszę otwarcie przyznać, że nie mam zbyt dobrego doświadczenia. Już jako mała dziewczynka nie rozumiałam, dlaczego mój tata, który w każdą niedzielę tak starannie „szykował się” do nabożeństwa, po powrocie ze mszy zawsze miał zły humor, a często ogarniała go wściekłość. Nie lubiłam więc kościoła, nie tyle jako obiektu sakralnego, ale i dlatego że ojciec robił się niedobrym człowiekiem po przyjściu z kościoła. Z byle jakiego powodu maltretował mamusię na naszych oczach, bez opamiętania karcił kijem moich braci. W domu na ścianach wisiały obrazy święte, do których musieliśmy się modlić bez zająknięcia, ale on w obecności tych świętych obrazów ubliżał mamie, katował moje rodzeństwo do tego stopnia, że niekiedy krew tryskała po tych świętościach.

Któregoś razu, a miałam wtedy sześć lat, ojciec chciał mojemu przyrodniemu bratu obciąć głowę na pieńku, na którym zabijało się kury. Brat nie zdał matury i to był powód morderczego ataku. My wszyscy razem wzięci, całe rodzeństwo, a była nas piątka, tak potwornie krzyczeliśmy w niebogłosy, że zawahał się i nie spuścił siekiery na szyję brata. Do tej pory żyję z tą traumą, moje rodzeństwo także, i od tego czasu unikałam ojca jak diabeł święconej wody. Zresztą los sprawił, że wszyscy opuściliśmy nasz wspólny dom z powodu ojca.

Zapamiętałam jeszcze wiele innych przykrych sytuacji z udziałem ludzi kościoła, sióstr zakonnych, choć akurat nie dotyczyło to mnie, a innych.

Mam też i dobre wspomnienia. Już jako dorosła osoba przeżyłam fascynujące rozmowy z biskupem opolskim, Alfonsem Nossolem, księdzem Adamem Bonieckim, uwielbiałam mowy papieskie Jana Pawła II, Benedykta XVI, w ogóle lubiłam kazania, również te nasze berlińskie, wygłaszane w bazylice św. Jana przez polonijnego księdza, Marka Kędzierskiego.

Kiedy dowiedziałam się, że ksiądz Wojciech Lemański jest w Berlinie, natychmiast zgłosiłam się na spotkanie. O księdzu Lemańskim krąży wiele kontrowersyjnych opinii, przez długi czas jego sprawa była tematem medialnym numer jeden, opinie dziennikarzy często podgrzewały negatywne emocje. Dla mnie zawsze interesujący jest poznanie człowieka oko w oko.

Ksiądz Wojciech Lemański podczas spotkania zorganizowanego przez KOD w Berlinie

Wiemy, że ksiądz Lemański nie może występować w mediach. Nie może uczyć dzieci religii, odebrano mu parafię w Jasienicy. Arcybiskup Hoser kolejne kary uzasadniał wciąż tymi samymi przewinieniami: naruszanie nauki episkopatu w sprawach moralnych (a konkretnie obrona in vitro), krytyka Kościoła za opieszałość w walce z pedofilią duchownych i za przywiązanie do dóbr materialnych, podważanie autorytetu biskupów, a zwłaszcza nieposłuszeństwo wobec zwierzchnika.

Nie może już nosić sutanny. Wojciech Lemański został w Kościele skazany na milczenie. Musi milczeć i nie wolno mu mówić o niczym, a więc i o tym, co go do głębi porusza, o ofiarach czystek etnicznych: Osetyjczyków, Tutsi z Ruandy, Żydów z Chełma, zbrodni w Jedwabnym, nie wolno mu już publicznie piętnować księży pedofilów, alkoholików i tych, którzy pobłądzili w kapłaństwie.

Ksiądz Lemańskiego w takim ludzkim spotkaniu to ksiądz, taki, jaki w naszym pojęciu powinien być ksiądz – człowiek w pełni oddany swemu powołaniu, który patrzy na otaczający świat przez pryzmat dobra i zła. Bo zło istnieje, także w Kościele, co przecież nie znaczy, że złem jest mówienie o tym. Wojciecha Lemańskiego spotkała dotkliwa kara za rzekomy brak szacunku i posłuszeństwa wobec biskupa diecezjalnego.

Przyznaję, że dawniej dość umiarkowanie interesowałam się sprawami Kościoła polskiego i niemieckiego. Niekiedy oglądam, bardziej dla ciekawości, porównując ze sposobem odprawiania mszy niemieckiej, msze święte transmitowane przez TVP Polonia. To niebo i ziemia – powiedziałabym.

Msza w telewizji niemieckiej

Polska msza się odbywa, w niemieckiej więcej się przeżywa. Sam wygląd tych naszych polskich opasłych księży jest dla mnie czymś niesmacznym. Słowo Boże całkiem inaczej brzmi w ustach polskiego księdza. Treść i ton to często moralizowanie, pouczanie wiernych. Niemiecki ksiądz mówi o problemach dzisiejszych, o tym, żeby patrzeć z miłosierdziem na drugiego człowieka, na chorych, bezdomnych, uchodźców, ludzi starszych czyli tych w każdym społeczeństwie najsłabszych. Taka mowa trafia do serca, porusza sumienia, pewnie dlatego społeczeństwo niemieckie tak bardzo lubi pomagać. Przykładów moglibyśmy wymienić bez liku, ja przypomnę tu tylko ogromną pomoc jaką Niemcy okazali Polsce przed 32 laty, po wybuchu stanu wojennego. Do Polaków dotarły wtedy miliony paczek i nikt z nas nie wie, czy przeżylibyśmy ten straszny czas, gdyby nie wsparcie ze strony Niemców.

Urzędujący Papież Franciszek słusznie gromi obłudnych chrześcijan na pokaz! Mądrze sugeruje, że lepiej być ateistą niż człowiekiem, który podaje się za katolika, a z premedytacją czyni zło. Mój wybór – być człowiekiem i patrzeć na ludzi przez pryzmat człowieczeństwa. To tyle i aż tyle!

Komentarze

komentarzy


Artykuł przeczytało 1 912 Czytelników
Pin It