Westerland poprosił o wybaczenie

 

 

Jeszcze brzmią w uszach powstańcze pieśni zbiorowo wyśpiewane przez warszawiaków w piątkowy wieczór. Jeszcze nie wypalił się ogień na Kopcu Powstania Warszawskiego na Mokotowie i jeszcze przez dni kilka stolica żyć będzie jakże ważną dla siebie rocznicą. Któż wcześniej przypuszczałby, że i w Niemczech stanie się ona pretekstem do rozważań, a nawet znaczących zajść i przeżyć, że sprowadzi nas ku nieoczekiwanym spotkaniom i zbliży do siebie? Co najważniejsze, da niemieckiemu społeczeństwu, zwłaszcza młodym ludziom, odkrywczą wiedzę historyczną i rzuci światło na wydarzenia o jakich mają znikome pojęcie.

 

Na otwarciu wystawy 29 lipca w berlińskim Centrum Dokumentacji Topografia Terroru przy Niederkirchnerstrasse prezydent Joachim Gauck powiedział: „Polacy umieli wybaczać wówczas, gdy Niemcy okazali skruchę”. Tak, właśnie o skruchę chodzi, o przyznanie się do win i poczucia wstydu. Te uczucia to podstawa porozumienia i zgody.

 

 

Zatem dobrze się stało, że na zabytkowym XIX-wiecznym ratuszu w miejscowości Westerland na niemieckiej wyspie Sylt na Morzu Północnym odsłonięto w przededniu rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego – 31 lipca – dwujęzyczną i jakże bezprecedensową w swej wymowie tablicę. Dokonali tego aktu: burmistrz pani Petra Reiber, emerytowany dyrektor miejscowej szkoły pan Ernst Wilhelm Stojan i reprezentant młodego pokolenia 19-letni mieszkaniec gminy Richard Jones. Obecni byli polscy konsulowie: Marek Sorgowicki z Hamburga i Tadeusz Oliwiński z Berlina.  Wypisany na tablicy lapidarny tekst jest dostatecznie wymowny  – W języku polskim brzmi on:
Warszawa, 1 sierpnia 1944

Żołnierze Polskiego Państwa Podziemnego przystępują do walki przeciwko niemieckiemu okupantowi. Powstanie zostaje stłumione przez reżim nazistowski. Ponad 150 000 osób zostaje zamordowanych, niezliczona jest liczba rannych i maltretowanych mężczyzn, kobiet i dzieci. Heinz Reinefarth, od 1951 do 1963 burmistrz Westerlandu, był jako dowódca grupy bojowej współodpowiedzialny za tę zbrodnię. Zawstydzeni pochylamy się nad ofiarami z nadzieją na pojednanie.

W 70 rocznicę Powstania Warszawskiego Sylt/ Westerland 2014

 

Uroczystość rozpoczął Marsz Żalobny Chopina w wykonaniu miejscowej orkiestry dętej. Przejmujące jego akordy stały się zapowiedzią bolesnej refleksji i wymownej moralnej dysputy, nad którą dominowało chrześcijańskie przesłanie o wybaczeniu, winie także zbrodni i karze. Czy w jeden wieczór, w jedno popołudnie zaledwie, można rozwiązać kwestie tak zawiłe i sporne?  W  kontekst pytań, wątpliwości i dylematów  doskonale wpisał się wykład – przemówienie politologa, znawcy historii najnowszej profesora dr Michaela Rucka z Instytutu Współpracy Naukowej i Teologii Uniwersytetu Europa we Flensburgu. Surowo ocenił on powojenną politykę państwa niemieckiego, które nie wykazało dostatecznej woli i siły rozliczenia się z nazistowską ideologią, zwłaszcza na terenie Szlezwiku Holsztyna – landu, który stał się przyczółkiem i ostoją dla wojennych przestępców i zbrodniarzy takich jak Heinz Reinefarth czy Hans Adolf Asbach. To tu biurokratyczną denazyfikację zastąpiono pojęciem „renafizierung”, które było formą przystosowania się „winnych” do powojennych struktur  politycznych.

 

 

Tym samym sprzyjano dalszej, intratnej karierze byłych hitlerowskich urzędników, wojskowych, a nawet oprawców. W  jaki sposób ukształtowało to etycznie kolejne generacje niemieckiego społeczeństwa nie trzeba wyjaśniać. Profesor wskazał przy tym na potrzebę „oczyszczenia moralnego” w miejscach w których doszło do pogwałcenia godziwości i obyczajowości. Jednocześnie odniósł się do tego, jakie znaczenie ma to dla przyszłości, dla młodej generacji. Niebagatelne, bo nierozwiązane i do końca niewyjaśnione, nieuporządkowane kwestie w tym właśnie poowojennym temacie są utrudnieniem, przeszkodą, blizną co się nie goi.  W pełnych goryczy pytaniach, które stawiał uczony, pojawiła się teza, że nie o sam akt ekspiacji chodzi, lecz o rzetelne, naukowe  rozliczenie się z przeszłością, bo takiego w Niemczech nie dokonano należycie.

 

Nad postacią Reinefartha, nad jego „przypadkiem” można się  zastanawiać, zważywszy, że wydana niedawno praca Philippa Marti analizuje go wnikliwie. Dostatecznie wiele rozpisywała się też o zbrodniarzu polska prasa w przededniu rocznicy Powstania. Były burmistrz Westerlandu –  kat Warszawy „pacyfikator walczącej Woli” winny wielu ofiar nie miał prawa czuć się po wojnie bezkarny i spokojny. Nie miał prawa ”zasiadać na swym urzędzie w latach 1951 – 1963”!

 

Dyrektor miejscowej szkoły dziś 88-letni pan Ernst Wilhelm Stojan od prawie 60 lat przeciwstawiał się i protestował przeciw stanowisku Reinefartha. Podobnie jak pastor Christoph Bornemann nie godził się z faktem, że były  przestępca jest reprezentantem miejscowej społeczności. Protestowali, wskazując na to, że Reinefarth to spryciarz, który spełnia życzenia mieszkańców, zabiega o ich interesy, by zyskać aprobatę, puścić w zapomnienie winy przeszłości, zaskarbić sobie uznanie, poważanie i sympatię.  Westerland był zaślepiony i głuchy. Milczeli „porządni Niemcy”, akceptowali ów gorszący fakt ludzie wykształceni i jako tako zorientowani w sytuacji. Mało kto przeciwstawił się wyborowi „łotra”  do parlamentu –  Landtagu Schleswiku Holsztyna… Na nic zdały się apele polskiego wymiaru sprawiedliwości o ekstradycję wojennego zbrodniarza. Bez echa pozostawały głosy o wszczęcie procesu, o wymierzenie mu kary.

 

Reinefarth postępował zgodnie z taktyką wielu nazistów; skutecznie zacierał ślady niechlubnej przeszłości, zyskiwał w nowym miejscu swego pobytu rewerencje i uszanowanie. Tak było do samej jego śmierci. I oto nagle, po wielu, wielu latach, ktoś, kto pozostaje anonimowy, z Warszawy, słać zaczął w ubiegłym roku listy mailowe do  luterańsko-katolickiej gminy w Westerlandzie. I nie ustępował w regularnych, dociekliwych pytaniach o Reinefartha, tak jak nie ustępuje się w dochodzeniu do prawdy, sprawiedliwości i wiedzy. Kościół w Westerlandzie, zarówno wierni jak  i duchowni „postawieni zostali pod ścianą”, w ogniu trudnych pytań. Na szczęście sprostano zadaniu! Pastor Anja Lochner znalazła rozwiązanie, a nawet wyjście dla  tej, jakże wstydliwej i drażliwej sytuacji (potomkowie Reinefartha mieszkają wszak na Sylcie, ciesząc się poważaniem i pozycją majątkową).

 

 

 

Salomonowego wyroku trzeba doprawdy było, by nie rozjątrzać ran, „szukać klucza”, dobrać słowa, przekonać i uspokoić na miarę czasów, politycznych uwarunkowań, chrześcijańskich reguł i europejskiej kultury. Dłużej nie dało się ukrywać, ani przemilczeć sprawy trudnej, a nawet kompromitującej. Jej właściwe załatwienie stało się sprawdzianem przyzwoitości, urzędowej rzetelności i  skutecznej odwagi. Przyczyną podziałów również. Lecz nie baczmy już na to, kto i jakie wysuwał argumenty i racje, kto co myślał. Zdecydowano się na akt skruchy, a w urzędzie miasta zapadła jednoznaczna decyzja; Reinefarth musi zostać potępiony i napiętnowany, zaś ofiary zbrodniczych jego działań trzeba z pokorą poprosić o wybaczenie.

 

Pastor Anja Lochner  rzekła: „Stawiając czoło wydarzeniom z przeszłości – pytaniom, także zarzutom – mamy nadzieję, że jeśli Bóg tak chce – cierpienie wina i zaniechanie przemienią się w pojednanie. Polacy umieją przebaczać!” Dlatego też przejmująco zabrzmiało przemówienie przybyłego na uroczystość odsłonięcia tablicy Andrzeja Kunerta – sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Profesor pochwalił dobrą wolę tych, którzy przyczynili się do odsłonięcia tablicy: „ Szlachetnym ludziom za szlachetne słowa składam ukłon”.

 

Delegację Westerlandu z panią burmistrz Petrą Reiber, przewodniczącym Rady Miasta Peterem Schnittgardem, pastor Anją Lochner na czele zaproszono do Warszawy na jubileuszowe powstańcze uroczystości. To ich onieśmiela i cieszy, mówili, bo nie ma nic lepszego niż poznanie wzajemne i zaufanie, które dokonuje się w rozmowach i kontaktach bliskich, serdecznych, w miejscu, które tak jak Warszawa doświadczyło aż tylu łez i takim wykazało się bohaterstwem.

 

 

To, co się wydarzyło przed 70 laty w Warszawie można obejrzeć oczywiście na wystawie,  na zdjęciach w ratuszu w Westerlandzie. Tamtejsza ekspozycja zatytułowana „Okupowana Warszawa w objektywie najeźdźcy” ma sugestywną wymowę i także rozbudzi należne emocje. Jest przecież tak, jak rzekł w wygłoszonym w ubiegły czwartek na Westerlandzie przemówieniu przewodniczący Rady Mieszkańców (Bürger Vorsteher der Gemeinde Sylt) Peter Schnittgard: „Jest późno, lecz nie  za późno i nastał czas najwyższy, by sprawy uporządkować, historię przypomnieć, nie zaprzeczać jej, zło potępić zważywszy, że mamy 100-rocznicę wybuchu I Wojny Światowej, 75-lecie wybuchu II Wojny Światowej, 70-lecie Powstania Warszawskiego i 25-lecie obalenia Muru Berlińskiego. To ważny historycznie rok!“

 

I my także wierzymy, że z historii nawet najbardziej okrutnej i tragicznej, przy Boskiej pomocy narodzić się może prawdziwe pojednanie z podaniem sobie rąk. Wszak jest skrucha, a więc i wola wybaczenia winna się zrodzić!

 

Tekst: Sława Ratajczak z Hamburga

Komentarze

komentarzy


Artykuł przeczytało 1 834 Czytelników
Pin It