Z dzienniczka emigrantki – Berlinianka

Cykl wspomnieniowy…

Dziś dla nas ,w świecie nie proszonych gości,
W całej przeszłości i całej przyszłości
Jedna już tylko jest kraina taka,
W której jest trochę szczęścia dla Polaka:
Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie
Święty i czysty jak pierwsze kochanie.”
(A.MICKIEWICZ)

 

1. JESZCZE NA OJCZYSTEJ ZIEMI.

 

Człowiek nie pamięta wielu szczegółów z życia sprzed 20 lat, 30 lat,  jednak dzień wyjazdu z Polski-z dwoma torbami w ręku- PAMIĘTAM, jakby to było wczoraj. Żałosny był to widok. Cóż, trzeba było zabrać ze sobą chociaż kilka książek, bo „polskie soveniry” -myślałam wtedy- nie będą pasowały do życia w cywilizowanym świecie. Wprawdzie rok 1989 zapoczątkowywał w Polsce przemiany dziejowe, ale wtedy nie miałam już ochoty na kolejne wyrzeczenia. Nie miałam właściwie nic do stracenia. Jako osoba wykształcona otrzymywałam pensję trzykrotnie mniejszą od mechanika samochodowego i trochę większą od ekspedientki. Żyłam w nieustannym stresie, bo nigdy nie było wiadomo, czy pieniędzy starczy do pierwszego. Nawet praca za godziny nadliczbowe nie była w stanie „załatać” budżetowej dziury…Dlatego wyjazd z kraju zwiastował koniec kłopotów finansowych. Dzięki Bogu, dzieci nie potrzebowały już mojej opieki, założyły już swoje rodziny, znalazłam się więc w komfortowej sytuacji i mogłam z czystym sumieniem wyjechać.

Poszłam w ślady moich rodaków i, jak oni, zapragnęłam lepszego życia. Marzyłam, by  mieszkać wygodnie, robić zakupy bez reglamentacji, chodzić na koncerty do filharmonii, posiadać telefon, auto, a czasami spędzać urlop we Włoszech, Grecji…Czy to zbyt wiele? Zbyt wygórowane? Myślę, że nie. To normalne, a ja pragnęłam normalności jak ryba wody. Dotychczasowe życie w absurdzie zaczynało mnie męczyć. Pragnęłam  przestać być bezwolnym narzędziem, jak marionetka, w rękach tych, którzy pociągają za sznurki. Wszelkich wyborów „pod dyktando” władz rządzących miałam już serdecznie dość. Interesowała mnie już tylko możliwość dokonywania własnych wyborów, z własnej nieprzymuszonej woli. Nie chciałam już żyć w bezsensownym systemie, gdzie prawo selektywnie traktowało człowieka, a jego wartość szacowana była według znajomości w sklepie mięsnym, meblowym, przedszkolu…Czułam się fatalnie, kiedy patrzyłam na ludzi, którzy szczycili się zdobyczami prozaicznych łupów, typu: mięso, lodówka, dywan czy telewizor. Co najmniej jakby to był ósmy cud świata. A najbardziej chyba dokuczliwa i żenująca wprost była ludzka pokora wobec układów i układzików, co z czasem nabierać zaczęło cech patologicznych, a więc niezdrowych i na dłuższą metę niebezpiecznych. Ówczesnej władzy problemy klasy robotniczej były obce. Dbała wyłącznie o interesy własne i wąskiej grupy społecznej-elit. Miała więc swoje sklepy, kantyny, ośrodki wczasowe…Znałam kilka osób z tych kręgów, więc co nieco moje oczy widziały, ale bezradność wobec takiego stanu rzeczy była powalająca.

Zdecydowałam się więc osiedlić w Niemczech, ponieważ słyszałam od Ślązaków, że współczesne Niemcy są nowoczesne, ludzie tolerancyjni i życie łatwiejsze. Ci, którym się „udało” pozostać na Zachodzie, mówili o wielkich możliwościach i szansie na lepsze życie, co-szczerze mówiąc-brzmiało nieprawdopodobnie bajecznie. Świat, który mnie „wykołysał” nie był taki kolorowy, więc nawet nie umiałam sobie wyobrazić tych wszystkich wspaniałości o których mi mówiono…Nie miałam się nawet czym pochwalić, no bo niby czym miałabym? Dwoma programami telewizji polskiej? Sklepami świecącymi pustkami? wyjazdami  zagranicznymi do tzw. krajów zaprzyjaźnionych czy brakiem telefonu ? Nie myślałam, jaki los mnie tam czeka. Trochę pewnie ryzykowałam, ale sytuacja w kraju pod koniec lat  osiemdziesiątych stawała się już nie do zniesienia, więc gdybym została – skazałabym siebie na kolejny etap wyrzeczeń, a na to nie miałam już ani siły, ani ochoty. Nie przerażał  mnie nieznany świat Zachodu i brak znajomości  języka. Wierzyłam, że mi się uda. Kto wie, może ta moja ufność brała się też z faktu, że nie będę sama, jak palec, w tym jednym z większych światów?! Wiedziałam, że będzie przy mnie mężczyzna, którego poznałam w Berlinie. Można zatem powiedzieć, że emigrowałam nie tylko z przyczyn o których wcześniej wspomniałam, ale też z powodu mężczyzny. Czyli tak naprawdę-w dużej mierze  poszłam za głosem serca.

Z perspektywy czasu nie żałuję tego, że wyjechałam. Czuję się spełniona, a to, kim jestem i co osiągnęłam, to moja zasługa, mój wysiłek, moja praca. Znajomości nie były mi potrzebne, bo Niemcy to kraj wielkiej szansy życiowej, który daje każdemu człowiekowi poczucie bezpieczeństwa prawnego i socjalnego.                               

Nie da się ukryć, że gdzieś głęboko w sobie skrywałam smutek, że opuszczam kraj w przełomowym momencie. Zawsze byłam aktywna społecznie, a teraz czułam, że coś ważnego tracę. Było mi żal, że nie będę uczestniczyć  w transformacji ustrojowej. Krótko mówiąc-  WOLNOŚĆ, jaka zaczęła pojawiać się na horyzoncie, wykluczyła mnie z udziału w nadchodzących  przemianach. Tymczasem prawie natychmiast ruszyła fala wyjazdów, a najbardziej pożądanym ” towarem” stał się paszport i wiza. Z przywileju wolności zaczęło korzystać coraz więcej ludzi. Myślę, że każdy z nich miał momenty zawahania, bo któż ich nie ma?! Jakby nie było- człowiek nagle musi podjąć jedną z najważniejszych chyba życiowych decyzji i opowiedzieć się „za” lub „przeciw”…To jest tak, jakby stanął na rozstaju dróg i musiał wybrać jedną z nich: albo  Rodzinę , Ojczyznę, znajomych, albo – miłość, dobrobyt, „okno na świat”….Pewnie wielu zadawało sobie wówczas hamletowskie słowa: „BYĆ, ALBO NIE BYĆ…”

Dzisiaj mogę powiedzieć, że mój czas wyrzeczeń, choć miał w sobie dużą dozę goryczy, nie poszedł na marne.

Wtedy, w kraju, życie społeczne było całkowicie rozregulowane, nie obowiązywał żaden system wartości, także porządek prawny pozostawiał wiele do życzenia. Coraz bardziej powszechna stawała się arogancja, chamstwo, przepychanki personalne, a polityka dla wielu stała się obsesją. Wkrótce okazało się, że opanowanie wewnętrznego chaosu  nie będzie takie łatwe, ani szybkie. Nawet słynnego elektryka ze stoczni gdańskiej, Lecha Wałęsę, przerosła ta sytuacja. Musiało minąć parę dobrych lat, by można było mówić o jakiejś stabilizacji. Nikt chyba nie zaprzeczy, że pojawienie się Wałęsy było dla Polaków wielkim szczęściem! Kto wie, jak wyglądałaby dzisiaj Polska, gdyby zabrakło tego pełnego charyzmy człowieka?! Wielu jest zdania, że jest on niekwestionowanym, wielkim wizjonerem Polski. Tak myśleliśmy wtedy, 1989 roku.

Ciąg dalszy nastąpi…

Komentarze

komentarzy


Artykuł przeczytało 1 417 Czytelników
Pin It