„Ojczysta święta mowo, bądź z serca pozdrowiona”
Leopold Staff
Tak chciałoby się powiedzieć wszystkim tym, którzy wypowiadają się w polskim życiu publicznym. Słowa, które słyszy się z ust polityków, utraciły swe pierwotne znaczenie i nikt ich dzisiaj nie traktuje poważnie. Widać to na przykładzie kolejno rządzących partii. Wyrazy takie jak wspólne dobro, demokracja, wartości chrześcijańskie, praworządność, pluralizm, tolerancja, godność, duma narodowa, wolność słowa, sumienia, wyznania, prawda, uczciwość, skromność, pomyślność i dobro każdego obywatela, rodziny, bezpieczeństwo, dobra zmiana zostały już odmienione przez chyba wszelkie możliwe przypadki nie mają żadnego sensu!
Komu zatem zaufać, skoro każdy inaczej definiuje pojęcia tak podstawowe? Władza się zmienia, ale pozostaje ten sam punkt widzenia: my – oni. Nikt nie dba o kulturę języka. W dyskursie publicznym dominuje chamstwo, prostactwo, brak kultury osobistej i nieumiejętność posługiwania się językiem polskim. To podobno „elity”, ci, którzy tak mówią, a media, chcąc nie chcąc, te schamiałe obyczaje językowe jeszcze wspierają. I to niezależnie od tego, czy są do owych enuncjacji ustosunkowane pozytywnie czy krytycznie. Bo to ich się przede wszystkim pokazuje i cytuje, tych „złoto ustnych” Współczesna debata publiczna jest po prostu tak brzydka, iż zdaje się, że prawdziwa kulturalna elita po prostu na dobre zamilkła, bądź porusza się wśród osób o podobnych poglądach, podobnej kulturze dyskusji czyli w wyimaginowanym przyjaznym świecie przyjaciół na Facebooku.
Nie prowadzi się dialogu ze społeczeństwem. Politycy to ignorują, społeczeństwo, ci, którzy na co dzień zajmują się pracą zawodową, rodziną, realizacją własnych planów na przyszłość – milczy. Po co zabierać głos, skoro i tak niczego się nie zmieni. Wcale się nie dziwię, że elity coraz częściej odmawiają udziału w publicznej debacie widząc bezsens walki z wiatrakami.
A tymczasem może być inaczej. Przywołam tu przykład z „niemieckiego podwórka”.
Otóż w Niemczech przez pewien czas obserwowaliśmy spór pomiędzy CSU i CDU, a właściwie między kanclerz Merkel i ministrem Seehoferem, uważanym za populistę. Obie strony nie przebierały w słowach, aż prezydent Niemiec Frank Steinmeier, jako strażnik porządku państwowych instytucji, w telewizji publicznej zażądał, by polityka powróciła do języka politycznego, opartego na merytorycznych argumentach, do dialogu, którego zadaniem jest osiągnięcie kompromisu, a nie retoryczne „bicie piany”. Przypomniał, że oskarżenia i szantaż nie są metodą prowadzenia polityki. Powiedział i, patrzcie Państwo, poskutkowało! Nagle obie strony dogadały się bez dalszych ceregieli.
W niemieckim Bundestagu obowiązuje zakaz personalnych ataków w debacie parlamentarnej. AFD – partia neonazistowska, która po raz pierwszy weszła do parlamentu w roku 2017, już na pierwszym posiedzeniu zaczęła bezpardonowo atakować kanclerz Merkel i CDU, za co została pozbawiona głosu przez przewodniczącego, który pouczył i przypomniał, że parlament to nie wiec propagandowy. W najważniejszej instytucji państwowej, jaką jest Bundestag, obowiązuje zachowanie powagi i dostosowanie języka politycznego do obowiązującego regulaminu, na który każdy ślubował uroczyście pod przysięgą.
Wracam do polskiej rzeczywistości…
Bardzo trudne czasy nastały dla większości ludzi głoszących wolne słowo, którzy z daleka trzymają się od polityków wszelkiej opcji. To spuścizna po komunie, czasach propagandy, kiedy człowiek nie wchodząc w żadne sympatie czy układy polityczne zajmował się własnym życiem, pozostając w zgodzie z sobą. Można powiedzieć, to sposób na życie ludzi bezideowych, ale naprawdę przypuszczam, że jest ich w każdym narodzie najwięcej, więcej aniżeli tych, co potrzebują ideologii do życia!
W obecnej sytuacji, po dobrych latach korzystania wolności słowa, słyszę od znajomych, że w dzisiejszej Polsce jest prawie identycznie jak za komuny. No, może z tą różnicą, że opozycja nie siedzi w więzieniach, a dostęp do podstawowych dóbr materialnych jest zagwarantowany. A jednak jest jak za Komuny – wspieranie swoich. Zmienił się jedynie rodzaj profitów za lojalność wobec panującej partii, która szczodrze obdarza swoich zwolenników awansami, bez oglądania się na wykształcenie, doświadczenie czy kompetencje. Przywilej otrzymania dotacji ma jedno oblicze – obowiązuje wierność ideologiczna. Tę tezę potwierdził ostatnio polski Ambasador w Niemczech podczas wywiadu udzielonego w radiu Cosmo.
Najważniejszy przedstawiciel RP na Niemcy wypowiedział się m.in. na temat berlińskiej Polonii. JE wśród niemieckiej Polonii dostrzega tych, którzy chcą być Polakami i tych, którym nie zależy na utrzymaniu tożsamości. Ambasador zapewnia, że żadnych czarnych list polonijnych organizacji nie ma i nie będzie, dodaje jednak: „Dlaczego ludziom, dla których Polska jest nieważna i bez wartości, przyznawać środki, skoro oni nie chcą działać w duchu utrzymania naszego dorobku kulturowego?”
Ciekawi mnie, jak to metodologicznie zostało rozpoznane, kto może uchodzić za Polaka utożsamiającego się z polską kulturą, a kto nie? Nie znam przypadku, który by zaświadczał, iż ktokolwiek ze środowiska polskiego w Berlinie powiedziałaby, że nie obchodzą go polskie filmy, książki, muzyka, zespoły muzyczne, tradycje świąteczne, ludowe, ważne historyczne rocznice?
A może w tym miejscu po prostu chodzi o krytykę, o tych, którzy nie głaszczą rządzących? Zawsze tak było, jest i będzie! Władze należy krytykować, patrzeć im na ręce, dla ich ale i dla naszego dobra. Nie wolno obrażać, jasne, ale każdy ma prawo do oceny tych, którzy nas reprezentują i to na wszystkich szczeblach. Władza to też umiejętność przyjmowania krytyki, a nie tylko sowite wynagrodzenia, honory i przywileje.
Pan Ambasador może więc mieć swoje zdanie, a ja – swoje. Nie zgadzamy się, bywa. Znam doskonale środowisko polonijne, obserwuję je od ponad 20 lat, znam działaczy, ludzi aktywnych, którzy mają ogromny wkład w krzewienie polskiej tożsamości, kultury, języka, tradycji, historii, literatury, turystyki, sportu, biznesu. To co widzę, to wielkie zaangażowanie. To dzięki tym ludziom nas widać w mulitikulturowej społeczności Berlina. A to do niedawna nie było to takie proste ani oczywiste.
W Berlinie istnieje ponad setka dynamicznie działających organizacji polonijnych, w całych Niemczech ponad 300, a może i więcej. Wszystkie są polskie, mimo iż różnią się od siebie i działają każda na swoją modłę. Poświadcza to nawet archiwum samej Ambasady. Polonia była i jest pro polska. Ile robiliśmy i zrobiliśmy, często bez żadnego wsparcia z Ambasady!
https://berlin.msz.gov.pl/pl/wspolpraca_dwustronna/poloniawniemczech/galeria/
Zastanawiam się, czy pan Ambasador kiedykolwiek przyjrzał się choćby temu, co zrobiliśmy w ciągu kilku ostatnich lat. Ukazały się drukiem dwa ogromne albumy fotograficzne „Polonia w obiektywie Stefana Dybowskiego”, biuletyn „Ludzie mediów polonijnych w Berlinie” autorstwa Marii Kalczyńskiej, Leonarda Paszka i niżej podpisanej. Z okazji 20-lecia Konwentu Organizacji Polonijnych postało specjalne wydanie Magazynu Polonia, dokumentujące najważniejsze wydarzenia polskie i polonijne w Niemczech. Opracowane zostały wydania specjalne: Magazynu Polonia z okazji 25-lecia Traktatu Polsko-Niemieckiego i 90 Rocznicy ZPwN Rodła. Jest wiele innych tytułów wydanych książek, publikacji, jak choćby : „Ich bin nicht tot. Nie umarłem” Ewy Marii Slaskiej i Michała Rembasa o grobach Polaków w Berlinie i Niemców w Szczecinie. Redakcja Kontakty od 20 lat wydaje „Informator polonijny”. Istnieją liczne portale polonijne, większość prowadzona na własny koszt i bez honorariów.
Dorobek twórczy Polonii jest ogromny, ja podałam tu tylko kilka przykładów. Berlińscy działacze polonijni pokazują potencjał twórczy wypełniając tym samym doskonale swoją misję kultywowania polskiej tożsamości na obczyźnie bez oglądania się na elity polityczne. Każdy człowiek jest sumą swoich uczynków, a nie przekonań, a wszystko to, co łączy ludzi jest dobrem i pięknem! Reszta jest brzydka i zła!
Komentarze
Artykuł przeczytało 1 738 Czytelników