Ruckzuck na Światowe Forum Mediów Polonijnych

Hurra, jadę na do Warszawy!

Właściwie to byłam na liście rezerwowej, ale okazało się, że któryś z uczestników zachorował, więc zapytano mnie, cztery dni przed rozpoczęciem, czy chcę przyjechać? Oczywiście, że chcę do Polski, zwłaszcza na Forum Mediów i spotkać się rodziną forumowych dziennikarzy z dawnych lat, a także poznać nowych. Zaskoczona propozycją, najpierw spojrzałam w kalendarz, gdzie zapisane są terminy, w którym było: w piątek – piknik „Płomień Niepodległości i fryzjerka w sobotę. Nim podjęłam decyzję skonsultowałam się z koleżankami z teamu „My Trzy” animatorki polskich twórców w Polskiej Kafejce Językowej. Od razu usłyszałam; „jedź, to Twoja pasja, Twój świat”. Co prawda to prawda, od ponad 20 lat zajmuję się wyłącznie tematyką polonijną, dokumentuje życie Polonii i Polaków na emigracji oraz wiele innych aktywności. Najczęściej określana jestem w środowisku, jako „polonijna kronikarka”.

Właściwie to nie bardzo lubię niespodzianki na „łapu capu”, bowiem zawsze wiąże się ze stressem, który unikam, jak diabeł święconej wody. Wstępnie wyraziłam zgodę, po czym w te pędy pojechałam po bilety na Hauptbahnhof. Na szczęście jeszcze były dostępne w sprzedaży z miejscówkami, ale tylko do Warszawy. Powrót musiałam przełożyć na poniedziałek, co wiązało się z noclegiem w hotelu, a tym samym dodatkowe koszty własne.

Zadowolona, że mam bilety w ręku, rozpoczęłam przygotowania do podróży. W smarfonie przesłano mi program Forum, po którym mina mi zrzedła. Okazuje się, że nie zdążę na inaugurację do Senatu, jednak szefowa Stowarzyszenia Teresa Sygnarek doradziła, bym cichutko weszła do sali 217 na drugim piętrze.

Tak więc, do czwartku wieczora musiałam w przyspieszonym tempie ogarnąć wszystkie sprawy w Berlinie. Z walizkę i plecakiem w piątek rano pojechałam metrem na dworzec. Pociąg do Warszawy planowo miał odjechać o 5.50, byłam już w pociągu p rozlokowana opijając kawę. Okazało się, że pociąg tym razem nie odjechał punktualnie, ani po 15 minutach, po prostu został odwołany z powodu awarii drzwi, które się nie zamykały. Trzeba było zwijać „majdan”, wysiąść i pójść nie wiadomo gdzie?

Udałam się do serwisu, który otwierali o 8.00 godzinie, a więc czekanie od 7.30. Wpadłam w panikę, co robić, kiedy następny jedzie za 4 godziny, co oznaczało, że przyjadę do Warszawy o 15.00. Dzwonię o godzinie 7.oo do Teresy Sygnarek, pisze do Ewy Ikwany, co robić? Jechać nie jechać? Na pewno nie zdążę na warszawski program, jedynie na autobus do Pułtuska, który ma odjazd o godzinie 16.00.

Tak, mam przyjechać! – słyszę w słuchawce

Tak więc cztery godziny spędziłam na Dworcu Centralnym w Berlinie. Otworzyli Serwis DB, a tam usłyszałam, że owszem bilet ważny, ale miejscówka już „niet”. Wolnych miejsc było brak po niemieckiej i polskiej stronie. Jako ciekawostkę dodam, iż podsłyszałam w serwisie, że drzwi naprawił niemiecki mechanik, którego wyciągnięto z łóżka 0 7.00 rano i ponoć pociąg odjechał dwie godziny później, ale bez pasażerów!

Szajse! – zaklęłam

W pociągu do Warszawy szwendałam się z miejsca do miejsca, zresztą nie tylko ja, wielu było „zagubionych”. Konduktor rozkładał bezradnie ręce, że nic nie może zrobić. Na szczęście jeden facet oddał mi miejsce, bo poszedł do swoich kolegów, którzy jechali na mecz Polska – Holandia i więcej nie wrócił do przedziału. Dopiero wtedy zrozumiałam, dlaczego nie było miejscówek na niedzielny pociąg, po prostu kibice wracali do swoich domów.

Docelowa stacja w Warszawie był Dworzec Gdański nie Centralny, kawał drogi do centrum. Poszłam wśród gęstego tłumu kibiców na stanowisko dla taxi, a tam? Ło Matko, coś takiego dawno nie przeżyłam. Podeszłam do pierwszego kierowcy, który mnie pyta: A Pani dokąd?

– Na Bracką!

– Nie jadę! – odpowiedział

– Jak to ?

– tak to, nie jadę!

Idę do drugiego, a ten po usłyszeniu Bracka też mnie nie chce zabrać.

Zaczęłam panikować, zauważyłam, że jakiś mafioso kieruje ruchem taksówek, który daje mi znak, że mogę wsiąść, ale za 200 złotych?

– spadaj! – powiedziałam na odchodne

Byłam w szoku, nie wiedziałam nic o warszawskich porządkach? Kręciłam się jakiś czas w te i nazad, aż doszłam do końca kolejki. O Boże, za 20 minut odjeżdża autobus, a ja dalej na Gdańskim. Akurat przyjechała taksówka, facet pyta, gdzie i każe siadać. O mało nie rozpłakałam się ze „szczęścia”. Będąc w taksówce zadzwonili organizatorzy, których powiadomiłam, że jadę.

Dotarłam punktualnie zgodnie z planowanym odjazdem. Przez całą podróż do Pułtuska nie mogłam dojść do siebie. Serce mi waliło, jak młot, dojechaliśmy, a ja byłam fix und fertig, bo miałam dzień stracony i nie wzięłam udziału na spotkaniu w Senacie i PAPie.

Moim zdaniem

Hallo organizatorzy! Dziennikarze polonijni nie mieszkają w Polsce, nie mają skrzydeł by z całego świata przyfrunąć w dniu rozpoczęcia projektu na godzinę 11.00, zwłaszcza do tak ważnej instytucji rządowej, jak Senat. W projekcie powinno się zaplanować pobyt uczestników tak, aby każdy mógł dotrzeć przeddzień, a nie na zasadzie rucki zucki!

Krystyna Koziewicz

Blog Polonia – http://blog-polonia.pl/

Magazyn Polonia – https://magazyn-polonia.com/index.php/pl/

Komentarze

komentarzy


Artykuł przeczytało 20 Czytelników
Pin It