Z cyklu: wyjazdy na saksy

_DSC0447

Nadzieja ma skrzydła

Jest takie miejsce na emigracji, gdzie Polacy tłumnie gromadzą się, by być razem, wśród rodaków. To miejsce to każdy polski kościół w kraju emigracji. W Berlinie adres polskiego kościoła na Kreuzbergu jest znany każdemu Polakowi! Tutaj w niedzielę spotkać można najwięcej Polaków, tu panuje wyłącznie język ojczysty. Przychodzi się w różnych celach: wierzący  katolicy, by uczestniczyć w mszy świętej, nowi przybysze po niezbędne informacje, bezdomni na żebry, bezrobotni intensywnie poszukują na tablicy nowych ogłoszeń, w gazetach polonijnych wyszukują ofert pracy, usług, imprez kulturalnych. W tym miejscu czuje się magię bożej ręki, która niekiedy dopomaga szczęściu. W tym miejcu nadzieja ma silną moc, podobnie jak poczucie, że płynie się na bezpiecznej fali: komuś trafi się praca, ktoś rzuci do kubeczka euro, samotni naładują akumulatory polskością. W tym miejscu nie czujesz się opuszczony! Nie jesteś sam! Nie ma takiego drugiego miejsca, gdzie wypada przyjść bez zapowiedzi i terminu, gdzie wolno o wszystko zapytać, poprosić lub zaoferować usługę. Żadne inne instytucje nie mają tak przyjaznego człowiekowi klimatu, jaki panuje pod polskimi kościołami na emigracji.  Pełna harmonia i ludzka serdeczność.

Raz w miesiącu stoję pod kościołem rozdając miesięcznik „Kontakty”, który od 21 lat dostarcza Polakom potrzebnych informacji. Czytelnicy  studiują kontakty i adresy: do lekarza, adwokata, oferty pracy, transport do kraju, kalendarz imprez kulturalnych. Gazeta cieszy sie ogromnym wzięciem, rozchwytywana jest niczym ciepłe bułeczki. Gazeta, ten jedyny łącznik kontaktowy, potrzebny zarówno starszej Polonii jak i tej młodej. I to pomimo powszechnego dostępu do internetu.

Stoję więc pod kościołem i rozdaję gazetę. Różnych ludzi tu spotykam.

Jakieś dwa miesiące temu wypatrzyłam kobietę w średnim wieku, która trzymała w ręku plik karteczek do rozdawania. Początkowo myślałam, że są to ulotki jakiejś firmy, bo to dość typowy  widok. Tym razem zaciekawiła mnie treść ogłoszenia: „ szukam jakiejkolwiek pracy”. Zatrzymałam się na chwilę, by po prostu porozmawiać. Okazało się, że kobieta bez znajomości języka, mieszkania i pieniędzy wybrała się do Berlina. W ciemno! Decyzje o wyjeździe podjęła spontanicznie, bez żadnej wstępnej gry. Miała dość zaciskania pasa, ciężkiej harówki i marnej zapłaty, która nie wystarczała na pokrycie podstawowych potrzeb.  Ci, którzy wcześniej wyemigrowali, powiada, i którzy od czasu do czasu odwiedzali rodzinne strony pukali ją w czółko, demonstrując dobrodziejstwa z pracy na Zachodzie. W głowie wirowały jej myśli, że nie opuści rodziny, przecież lubi swoje miasto, kocha dzieci i wnuki, którym de facto nic nie może zaoferować. Zarobki stały w miejscu, jakby je ktoś zamroził na amen, a utrzymanie się „na wodzie” było na dłuższą metę niemożliwe. Postanowiła wyemigrować i już!

Była z Gdańska, wrażenie robiła dość sympatyczne, nie dramatyzowała swojej sytuacji, jak to często bywa w zwyczaju. Jedno miała życzenie – znaleźć pracę jakąkolwiek.

Akurat miałam kolegę sąsiada, który potrzebował kobiety do sprzątania. Zabrałam kartkę z telefonem komórkowym i przekazałam dalej. Kumpel ucieszył się, natychmiast zadzwonił do pani spod kościoła. Zjawiła się punktualnie na umówiony dzień. Zapuszczone mieszkanie wypucowała w tempie ekspresowym i to tak, że można było oczy przecierać ze zdziwienia. Kolega, oczywiście zadowolony, dumnie pokazywał czyste podłogi, łazienkę, okna i kuchnię, która lśniła czystością iście aptekarską. Pomyślałam sobie wtedy, że ta kobieta znajdzie na pewno szybko pracę. Miałam dobrego nosa, bo los okazał się dla niej wyjątkowo łaskawy. Wyłapane pod kościołem prace dały jej na trudnym początku  małą stabilizację finansową. Wprawdzie musiała pokonywać odległości, ale suma sumarum dawała radę, a że była zdeterminowana i silna psychicznie, doczekała się nagrody od życia.

Otóż, zaproponowano jej stałą pracę sprzątaczki w firmie niemieckiej – codziennie po 5 godzin. Mając w ręku kontrakt na pracę mogła spokojnie samodzielnie wynająć mieszkanie, założyć konto w banku. Co więcej  było jej potrzeba do szczęścia? Teraz, jak powiada, zacznie życie od nowa. Nie musi marzyć o tym, żeby choć raz zaznać przyjemności zjedzenia obiadu w restauracji, wypić piwo i być obsługiwanym. Zawsze chciała choć raz kupić  ładny ciuch, który jej się podoba. Chociaż  raz w życiu chciała posmakować małej wolności finansowej. Wierzy, że teraz los będzie łaskawszy i pozwoli na realizację małych marzeń. Całkiem przyziemnych marzeń. Po raz pierwszy w życiu czuje się zadowolona z tego, jak sobie poradziła, i to w obcym kraju, bez znajomych, znajomości języka. Jej atutem była nadzieja, która pomogła iść naprzód. Wiara, że los uśmiechnie się do niej. Przecież chciała tak niewiele…

 

A może jednak boża ręka pomogła jej szczęściu, kiedy stała z ogłoszeniami pod kościołem! Trzeba w to wierzyć, że tak było naprawdę. I niech tak już pozostanie!

Wiem, tekst na konkurs Marszałka Senatu w roku 2015 ma być o kimś sławnym. A ja zamiast tego przygotowałam tekst o kimś szczęśliwym.

Tekst: Krystyna Koziewicz

Zdjęcie: Bogna Kociumbas (nadesłane przez Muzeum Emigracji w Gdyni)

Komentarze

komentarzy


Artykuł przeczytało 1 713 Czytelników
Pin It