Walentynkowo na Walentynki

 

 

Ten pierwszy raz!

 

Moja jesień życia upływa często na przywoływaniu wspomnień z przeszłości, wtedy gmeram w pamięci, która przepuszcza życie przez sito i zostawia tylko to, co sama uznała za szczególnie ważne. Tym niemniej – przeżyte chwile nie giną, niektóre ślady znikają na długo, ale nigdy nie wiadomo, kiedy i dlaczego wybudzą się z przeszłości? Im odleglejsze są wspomnienia, tym częściej retuszują przykrości naszego życia i jest to bardzo dobre dla higieny mózgu. Ta sama zasada sprawia, że przyjemności są przekoloryzowane i całe szczęście, bo przynajmniej jest się z czego cieszyć.

Tak to niekiedy jest, gdy w głowie pojawia się uparta myśl o kimś lub o czymś. Za każdym „słowem” kryje się jakieś „ty” a wraz z nimi przeżycia.

Koniec wstępu!

O tej porze roku, kiedy zimowe miesiące nie zachęcają do dłuższego wychodzenia z domu, wtulamy się w ciepły kocyk i jeśli nie czytamy książki czy gazety, to oglądamy telewizję albo po prostu rozmyślamy, o czasie teraźniejszym i tym przeszłym. Przyszłość bywa zawsze pod znakiem zapytania, lepiej więc o niej w dzisiejszych niespokojnych czasach nie myśleć!

W lutym młodych ludzi ogarnia szaleństwo z powodu zbliżających się Walentynek, dnia świętego Walentego – czyli święta zakochanych. Nasze pokolenie ma raczej dystans to tego dnia, natomiast młodzi już nie. Owszem, co niektórzy mężczyźni są trendy kupują swojej ślubnej czy przyjaciółce prezencik lub wręczają serduszkowce co nieco. Wszak nie wypada samemu nie wręczać, kiedy wokół biegają po mieście panie i panowie z bukiecikami.

Ulegając czarowi święta zakochanych, zaczęłam szperać we wspomnieniach i tak oto przypomniałam sobie mój pierwszy pocałunek, moje pierwsze przejawy zakochania.

Wspomnę tylko, że dawniej było całkiem inaczej. Na randki chłopak przychodził zawsze z jakąś miłą niespodzianką, rzadko z gołą ręką. Gdzieś tam w zanadrzu, za plecami skrywał niespodziankę w postaci zerwanego po drodze kwiatka lub zakupionej w kwiaciarni różyczki. Oficjalnie nie witano się całuskami, ten intymny akt był skrywany i zarezerwowany wyłącznie dla dwojga ludzi. Publiczne całowanie się było mocno piętnowane, bo co by ludzie powiedzieli? – powtarzała moja babcia.

I tak odtwarzając obrazy z młodości przypomniałam sobie mój pierwszy pocałunek i właśnie o nim postanowiłam napisać na Blog Ewy z okazji Św. Walentego – patrona zakochanych.

Może to temat niepoważny dla mego wieku, ale co tam? Przecież ten dzień trąci słodkim infantylizmem, nieprawdaż?

Wracajmy do wspomnień…

A było to tak! Każdego roku na wakacje jeździłam do babci Ani na wieś. W roku pierwszego zakochania miałam 13 lat. Do sąsiadów za płotem przyjechało dwóch studentów z Krakowa, którzy często grywali w piłkę. Jak to z piłką często bywa, wpadła nie tam gdzie była wyznaczona bramka, a daleko obok. No i wpadła do babcinego ogródka, początek naszej znajomości rozwiązał więc sam przypadek, los można by rzec. Od tego momentu zaczęła się nasza wspólna wakacyjna przygoda. Razem chodziliśmy do lasu na jagody, kąpaliśmy się w rzece, zrywaliśmy porzeczki, czereśnie, wiśnie lub godzinami przesiadywaliśmy na ganku.

Ich było dwóch, a ja jedna. Mieli to samo imię – Andrzej.

Pewnego razu pojawił się w naszej zagrodzie tylko jeden Andrzej, ten wyższy, bo mniejszy poszedł do miasta na pocztę. Siedziałam na długich belach drzew. Rozweselony kolega dosiadł się, chyba trochę zbyt blisko. Dziwnie się zachowywał, za bardzo kierował wzrok prosto w oczy i wcale nie wyglądało na to, że chodzi mu o kolor. Patrzył zupełnie inaczej niż zwykle. Wtedy po raz pierwszy poczułam w sercu coś takiego jak zauroczenie. Wstydziłam się jednak dać odczuć, by się nie kapnął.

Nie pamiętam, bym do tego czasu patrzyła na chłopaka takim wzrokiem. Przysuwał się do mnie coraz bliżej i bliżej, aż w pewnym momencie o mało nie wylądowałam na trawie. Zabezpieczając mnie przed upadkiem, chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie, cmokając w prosto w usta. No i stało się to, czego się najmniej spodziewałam. Zaczął mocno przyciskać usta, że brakowało mi tchu. Wystraszona, przerażona wyrwałam się w jego rąk, bo zrobiło mi się strasznie gorąco, a usta zaczęły rozgrzewać się, jak farelka. Szybko pobiegłam do pokoju, sprawdzając w lustrze, czy czasem babcia nie zmiarkuje, co zrobiłam? Na szczęście nie było śladu. Przyjemność jednak odczuwałam i to sobie na zawsze zapamiętałam…

Drugi Andrzej był mniej śmiały, choć wyczuwałam, że był mną bardziej zainteresowany. Po wakacjach tylko z tym drugim kontynuowałam znajomość, a przetrwała ona okres szkoły średniej aż do ukończenia studiów.

Zasypywał mnie listami, od czasu do czasu odwiedzał mnie w internacie, akademiku. Byłam nawet na świętach u jego rodziców, ale nie wyszła nam nasza wspólna przyszłość. Po tej wizycie kontakt urwał się prawie na pół wieku.

To jeszcze nie koniec naszej historii.

Traf chciał, że dwa lata temu brałam udział w warsztatach niedaleko Krakowa. Napisałam na stary adres wiadomość, że będę w tych i tych dniach tam i tam. Czas mijał, a on się nie pojawiał.

Przyszedł jednak! Byłam w holu na przerwie. W pewnym momencie podszedł do mnie nieznany mi mężczyzna, pytając, czy wiem, gdzie jest pani… i tu wymienił moje nazwisko. Kiedy oznajmiłam, że to ja, zaraz po oczach rozpoznałam dawnego Andrzeja. Oczywiście ucieszyłam się ze spotkania, on chyba też?

Początek naszej rozmowy nie kleił się, ale po chwili wszystko było po staremu. Dużo opowiadaliśmy o swoim udanym i nieudanym życiu. Przyznał sie, że byłam w jego życiu tą jedyną, z którą chciał się ożenić. Po tym wyznaniu cały dzień miałam z „głowy”, podekscytowana rozmyślałam o moich życiowych wyborach. Było… minęło…i już!

***
Wracając wspomnieniami do pierwszego pocałunku, z ciekawości zapytałam znajomych, co oni przeżywali i co z tego zapamiętali? Otóż, znajoma mając 11 lat bawiła się na podwórku z kolegą Marynkiem. Mieszkali w tym samym bloku, więc często razem wracali do domu. Któregoś razu niespodziewanie przycisnął ją do siebie i pocałował w usta. Wystraszona, szybko pobiegła do mamy i z drżącym głosem zapytała, ”czy się z tego urodzi dziecko, bo mnie Marynek pocałował?”

Z kolei kolega Marek mając 14 lat grywał z koleżanką szkolną w ping ponga. Po jakimś czasie dziewczyna zaczęła częstować go ciastkami, czekoladkami, sokami owocowymi. Wieczorami siadywali razem na ławce. Pewnego razu nieoczekiwanie usiadła mu na kolanach i zaczęła go namiętnie całować. Jak sam powiada – było mu wtedy tak bardzo przyjemnie, że od tej pory gnał na spotkania, by zażywać rozkoszy pocałunków.

Całkiem odmienne odczucia przy pierwszym pocałunku miał znajomy – Władek. Nie odczuwał żadnej przyjemności. Wręcz odwrotnie, już od samego początku ogarnęło go obrzydzenie. Od tej pory unikał kobiecych ust jak diabeł święconej wody. Czasami tylko, jeśli bardzo zależało mu na kobiecie, zmuszał się do całowania, ale za każdym razem mocno wycierał usta. Niechęć do całowania w usta pozostała mu do dzisiaj.

Zapytałam jeszcze innych, ale twierdzili, iż nie było to dla nich nic szczególnego, byli raczej wystraszeni po szybkim i krótkim akcie cmoknięcia. Wystraszeni, każdy uciekał w swoją stronę.

Trudno się dziwić, że nie wszyscy pamiętają swoje pierwsze uniesienia, ale jeśli macie ochotę się nimi podzielić, to proszę bardzo…

Komentarze

komentarzy


Artykuł przeczytało 1 705 Czytelników
Pin It