Nasza planeta cierpi, jest zagrożona – tak brzmi konkluzja ONZ w panelu ds. Zmian Klimatu IPCC. Raport ocieplenia obciąża człowieka za emitowane gazy cieplarniane (dwutlenek węgla). Unia Europejska postanowiła, że do roku 2020 zmniejszyć trzeba o połowę emisję dwutlenku węgla. Co więcej za 13 lat 20% całej energii ma pochodzić ze źródeł odnawialnych – słońca, wiatru, wody czy biomasy. Budowanie nowych elektrowni atomowych budzi coraz więcej protestów zarówno organizacji ekologicznych, jak i tzw. zwykłych ludzi. Niewątpliwie po katastrofach w Czernobylu i Fukushimie niezwykle wzrosła społeczna świadomość zagrożeń
Co my zwykli obywatele tego świata możemy w codziennych działaniach uczynić dla ochrony środowiska? Najlepiej byłoby zacząć od siebie, od małych kroków, które zsumują się w czyny wielkie i dopiero powszechność pewnych nawyków zachowań spowoduje dostrzegalne efekty. Zaoszczędzony litr wody pomnożony przez parę milionów daje już pojemność małego jeziorka. Idąc po sprawunki nie musimy za każdym razem kupować plastikowej torby, nie trzeba też używać pralki z paroma ciuszkami, palić światła w pomieszczeniu, gdzie nas nie ma. Przyroda cierpi. Tak pisze o tym ks. Jan Twardowski.
„Rachunek dla dorosłego”
Jak daleko odszedłeś od prostego kubka z jednym uchem
Od starego stołu ze zwykłą ceratą
Od wzruszenia nie na niby
Od sensu
Od podziwu nad światem.
Warunkiem tworzenia społeczeństwa żyjącego zgodnie z prawami natury jest edukacja, kształcenie powszechnej świadomości, że świat składa się z określonej puli zasobów, której nie da się pomnożyć i która wystarczyć musi na następne pokolenia. Nie ma miejsca na egocentryzm i zachłanność. Człowiek nie może dominować nad przyrodą lecz musi nauczyć się ją respektować. Nasze zachowania konsumenckie muszą być bardziej świadome – musimy kupować rzeczywiście to, co jest naprawdę potrzebne. Każda rzecz ma swój koniec i wcześniej czy później najelegantsza sukienka czy najdroższy samochód stanie się zużytym śmieciem. Podobnie śmieciami staną się w swoim czasie najwytworniejsze markowe sprzęty domowe, butelki po napojach, tysiące opakowań, tony plastiku. W gospodarce rynkowej to klienci uznają, co jest warte nabycia, a producenci się ich potrzebom podporządkowują.
Każdy kto wychowywał się na wsi, nabył co nieco nawyków ekologicznych, które wymuszało samo życie, jak palenie śmieci, oszczędność wody (czerpało się ze studni) i światła, stara polska zasada, że nie wolno wyrzucać jedzenia – odpadkami karmiono ptactwo, zwierzynę. Do sklepu chodziło się z małą siatką, foliowe torebki były nieznane, śmietanę i mleko kupowało się butelkach na wymianę, a kolorowe cukierków rzadko były opakowane. Z pewnością dzieciństwo spędzone na zielonej trawie w ogrodzie, wśród krzewów i drzew, zwierząt domowych, wielkich połaci łąk i pól wykształciło podziw i respekt dla przyrody.
Pierwsze nawyki ekologiczne przyswoili mi już w dzieciństwie rodzice, babcia, dziadek. Pokazali, do którego wiadra wrzucać resztki jedzenia dla świnek, gdzie składać papiery,
a gdzie odstawiać butelki. Wspólnie ze starszym rodzeństwem spędzaliśmy czas w ogrodzie na zabawach, zrywaniu owoców, ale też i na pracy. Trzeba było bardzo uważać, by nie łamać gałęzi i nie zapominać o podlewaniu kwiatów, warzyw. Ojcowskie nakazy!
Niestety, z różnych powodów trzeba było opuścić cudowną krainę i zamieszkać w mieście. Byłam jeszcze dzieckiem. Nowe miejsce – miasto wojewódzkie było brzydkie – wokół zabudowania, bloki mieszkalne, zabetonowane ulice, asfalt, żadnej zieleni. Owszem, parę drzewek i krzewów rosło dla ozdoby i jakieś tam rabatki w centrum miasta, na głównych ulicach drzewa powycinano, ażeby kierowcy mieli lepszą widoczność.
I choć dzisiaj warunki życia są diametralnie różne, konsumpcja dóbr materialnych przerasta potrzeby ludzkie. Co innego dzisiejsi renciści, emeryci – to grupa społeczna żyjąca najbardziej ekologicznie. Ich po prostu nie stać na marnotrawstwo!
Nieraz zadaję sobie pytanie, czym ziemia ma oddychać, skoro kurczy się jej wolna powierzchnia, oddana pod nowo powstające budowy? I te betonowe dróżki do garażu, aby opony nie naraziły się na zabrudzenie – to już naprawdę wielka przesada!
Zdaję sobie sprawę, że mówię tu banały i że jest to po prostu śmieszne, a jednak namawiam do zmiany nawyków, do segregowanie śmieci, stosowania żarówek energooszczędnych, gotowania pod przykrywką, prania pełnej pralki, izolacji okien, używania papieru toaletowego z recyklingu. Pamiętam – kiedy chodziłam do szkoły, zbierałam flaszki, makulaturę dźwigając wielgachne tobołki do punktu skupu. W ten oto ciężki dla wątłej osóbki, jaką byłam, sposób osładzałam sobie życie dropsami, lizakami, lemoniadką, czekoladką. To samo robiły moje dzieci, polując zapalczywie na wszelakie żelastwo, butelki, papier, tekturę – bo miały z tego wielką uciechę. Dzisiaj słyszy się o zbieraniu przez młodzież nakrętek, baterii, ale podobnych punktów skupu makulatury nie widzę, więc kto i po co będzie zbierał, jeśli nikomu na tym nie zależy? A może się mylę? Daj Boże!
Podczas pobytu w Kanadzie byłam świadkiem, jak 2 czy 3 razy w tygodniu ludzie wystawiali
w kolorowych pojemnikach posegregowane śmieci. Każdy mieszkaniec dzielnicy wiedział
w jaki dzień zbiera się makulaturę, odzież, odpadki biologiczne. Ja, nie znająca zwyczajów, wystawiałam początkowo wszystko, podczas gdy firma zabierała tylko ten właściwy surowiec. Po tygodniu „wpadek” i instruktażu syna opanowałam sztukę „wystawki”. Spodobał mi się też zwyczaj wystawiania raz w miesiącu przed domem przedmiotów do odsprzedania i do darmowego zabrania. Z zazdrością przyglądałam się, jak mieszkańcy dzielnicy willowej całymi rodzinami spacerowali wokół domów i nie dość, że odnajdywali potrzebne rzeczy, to jeszcze sobie pogawędzili, kawkę wypili i pokosztowali domowych wypieków. Było czego pozazdrościć!
Od kiedy mieszkam w Berlinie przyzwyczaiłam się, że kupując napoje płacę z góry kaucję, więc automatycznie każda butelka i każdy słoik są obligatoryjnie w wielkim poszanowaniu. Powszechną popularnością cieszą się sklepy tzw. drugiej ręki, podobnie jak pchle targi, na które każdej niedzieli chodzą tłumy ludzi.
To wszystko to sprawnie funkcjonujący system pozyskiwania przedmiotów z recyklingu, łatwy do zrozumienia, przyswojenia i realizacji.
Jednym słowem nie ma sensu za wiele filozofować o poszanowaniu matki Ziemi, bo każdy
o tym wie… tylko przejąć rozwiązania sprawdzone, a ludzie sami włączą się w łańcuch naczyń powiązanych. Inaczej zmarnujemy bez potrzeby tony papieru wypisywaniem morałów, a natura nadal będzie cierpieć.
Najbardziej cieszy mnie fakt, kiedy moje dorosłe wnuczki podczas pobytu w Berlinie mogą się co nieco przyuczyć do pewnych „babcinych” dziwactw, zwłaszcza segregowania śmieci. Nieraz patrzą zdziwionym okiem, kiedy im tłumaczę, po co to wszystko, ale niech tam….
Co ciekawe, wnuczki na skutek babci „wykładów” przestały kupować kolorowy papier toaletowy, który zawiera szkodliwe substancje chemiczne podrażniające delikatne części ciała. Brawo! Podszkoliły się też w wyłączaniu świateł, a także w podlewaniu licznych kwiatów w mieszkaniu, jak i balkonie. Codzienne sprawdzanie ilości wody w doniczkach uważam za wielki sukces, ponieważ w ich domu żaden kwiatek nie przeżył roku. Temat wstydliwy, ale to już przeszłość! Wnuczki pokochały chodzenie do parków i ogrodów, zwłaszcza berlińskiego parku „Ogrody świata” na Marzahnie. Bo jak nie kochać ogrodów, słuchając romantycznej piosenki w wykonaniu Jonasza Kofty „Pamiętajcie o ogrodach”, która powinna stać się hymnem organizacji ekologicznych.
Kończąc eko-wywody, chcę dodać, że unikam w mieszkaniu wielkiej trakcji elektryfikacji, plastikowych dekoracji i innych niepotrzebnych kurzołapów i durnostojek, natomiast wysoko cenię wyroby z naturalnego tworzywa, zwłaszcza wikliny, które za psie grosze kupuję na pchlich targach. Jak zatem widać, przemysł nie ma ze mnie za wiele pożytku, ponieważ moim sklepem i zaopatrzeniowcem są targowiska z używanym sprzętem, odzieżą i innymi potrzebnymi duperelami.
A propos ochrony natury – sadźmy drzewa! To pomysł, który zrodził się, kiedy trzeba było kupić prezent urodzinowy dla brata. Kupiłam mu sadzonkę do ogrodu i od tej pory każdemu, kto posiada dom z ogrodem, kupuję drzewko. Jedno z nich rośnie nawet w Kanadzie. Może chociaż w ten sposób oddam ziemi to, co sama nieopatrznie zniszczyłam?
Krystyna Koziewicz
Komentarze
Artykuł przeczytało 1 674 Czytelników