Spisane na gorąco
Nie radzę nikomu podróżować w czasie pandemii do Polski, no chyba, że zmusza nas konieczność losowa. Tak też było w moim przypadku! Planowałam święta spędzić w moim berlińskim domu, wszystko było już przygotowane, że pozwoliłam sobie na rozkoszowanie się błogim spokojem. Niestety, telefon od rodziny z Polski wymusił zmianę planów, co mnie wcale nie ucieszyło, pomimo iż chodziło o najbliższą rodzinę. Z jednej strony zawsze fajnie jest spotkać się z synem, wnuczkami, którzy po przejściu koronowirusa czułabym się w ich towarzystwie bezpieczna. Z drugiej zaś strony nie miałam bladego pojęcia, jakie obowiązują procedury podczas przekraczania granicy Niemiec i Polski. Nerwowo szukałam informacji na stronach polskiego i niemieckiego MSZ, komunikatów rządowych, regionalnych, miejscowych, straży granicznej itp. Samo czytanie komunikatów zajęło mi sporo czasu i zdrowia, wszystko było zawile opisane, nie miałam czasu na studiowanie tekstu, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Konkretnych i wiarygodnych wiadomości dowiedziałam się dopiero dzięki uprzejmości pracownika Ambasady RP w Berlinie, co pozwoliło mi spokojnie zabrać się za pakowanie walizki. Z kupnem biletu, o dziwo jakoś nie było problemu, zdecydowałam się na jazdę Flixbusem w Wielką Sobotę i niestety, tylko do Wrocławia. Stamtąd czekała mnie dalsza jazda do Opola, a więc kupno biletu w kasie, ponieważ w pociągu jest zakazane. Dwa pociągi ICC jadące przez Opole uciekły mi sprzed nosa, ze względu na brak wolnych miejscówek. Nie pozostało mi nic innego, jak wsiąść do pociągu regionalnego, na który nie potrzebowałam rezerwacji. Dodam tylko, że granicę przekroczyłam bez jakiejkolwiek kontroli.
No cóż, właściwie zaczęły się święta…..
I tak we Wrocławiu zgodnie z rozkładem jazdy pociąg do Opola miał odjeżdżać z peronu 4 , na którym czekałam tak długo, aż pojawi się na tablicy napis. Nic takiego nie było, w radiu leciały głośne i trzeszczące komunikaty, podczas których dosłyszałam się, że mój pociąg odjeżdża z peronu 1. Patrząc na zegar, że zostało mi 2 minuty do odjazd, przerażona w te pędy ruszyłam z ciężką torba po schodach w dół, by przejść korytarzem przez 3 perony i wskoczyć na schody w górę na peron 1, na którym stały dwa składy pociągów. Zdyszana, spocona, cała w nerwach zapytałam napotkanego konduktora, który do Opola? Ten pokazał mi palcem na oddalony pociąg o jakieś 100 metrów. Resztkami sił, zsapana, zziajana, niemal na ugiętych kolanach dotarłam do pociągu, który miał tylko do połowy otwarte drzwi. Cała w nerwach nie potrafiłam wnieść torby do środka, w końcu jakoś udało się wczołgać do wagonu. W tym momencie poczułam, że tracę oddech, nie mogłam złapać tchu, długi czas dyszałam popijając wodę, nie mogąc przez długi czas dojść do siebie. Dawno nie byłam w tak ekstremalnym stressie.
Podczas kontroli biletów zapytałam konduktora, dlaczego nie było wyświetlonej informacji na tablicy o zmianie odjazdu z peronu 4 na 1? Moje pytanie zostało zignorowane, po prostu udawał, że nie słyszy.
Do Opola dojechałam planowo, ale to co mnie spotkało straciłam radość z pobytu w Polsce, Opolu i wspólnego czasu z rodziną. Musiało sporo minąć czasu, nim pozbyłam się stresu.
Ledwo święta się zaczęły, a już trzeba było myśleć o powrocie do Berlina, które miało nastąpić za 5 dni. Od nowa zaczęło się zbieranie informacji, gdzie można w Opolu zrobić test na Sars covid2? Nikt ze znajomych nie wiedział, mogłam liczyć na osoby, które często jeżdżą do Niemiec. Poszło zapytanie na Facebooku, z kolei tam wiele sprzecznych informacji. Po wielu staraniach, wykonanych telefonach wśród znajomych, znalazłam w internecie jedyne laboratorium LOMA na Tuwima, które wykonuje testy. Zarejestrować się można było jedynie telefonicznie, nie elektronicznie.
No i zaczęło się wydzwanianie z trzech telefonów, aby uzyskać połączenie. Udało się tylko mnie w Wielki Poniedziałek i to za pierwszym razem. O mało nie oszalałam ze szczęścia, zrobiłam termin, więc miałam tak naprawdę spokój przez 3 dni. Do wjazdu do Niemiec musiałam jeszcze zarejestrować się elektronicznie, z czym nie miałam żadnego problemu. Test został wykonany na dzień przed odjazdem i kosztował 22o złotych! Drogo!
Powrót zaplanowałam Flixbusem z dojazdem Intercity do Wrocławia. Cieszyłam się, że wszystkie formalności miałam przed czasem załatwione. Jeszcze tylko sprawdziłam w internecie, ile będę miała czasu na przesiadkę we Wrocławiu. I właśnie wtedy odkryłam przypadkowo, że pociąg, którym jadę do Wrocławia jest relacji Kraków – Berlin. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, że właściwie nie muszę wcale wysiadać tylko bezpośrednio jechać do Berlina. Szybko pognałam do kasy kolejowej z zapytaniem czy są wolne miejscówki do Berlina? Okazało się, że były wolne miejsca, od razu anulowałam elektronicznie zakupione bilety, by kupić jeden bilet bezpośrednio z Opola do Berlina. Po prostu nie wiedziałam, że od grudnia 2020 roku przywrócone zostały bezpośrednie kursy z Niemiec do Polski. Cieszyłam się, że mi się udało i tym razem wszystko załatwić, choć zostało okupione ogromnym stressem, czego nikomu nie życzę i tylko radzę z całego serca – jeśli nie musisz nie wybieraj się w podróż w czasie pandemii. Jest więcej stressu niż radości.
Komentarze
Artykuł przeczytało 871 Czytelników