Od kiedy dla Polaków świat się otworzył, wyjeżdżamy za granicę nie tylko w poszukiwaniu pracy czy osiedlenia się, lecz – coraz częściej – w celach turystycznych. I to jest fajne, bo przez to, nasz wizerunek się zmienia ku zaskoczeniu np. hotelarzy. Rezerwujemy noclegi, wykupujemy Visit Card, jadamy w restauracjach i mało kto, jak to bywało w przeszłości, chodzi z kanapkami w torbie czy nocuje u znajomych. Właściwie, to długo zastanawiałam się czy opisać przypadek wizyty dwóch Rodaków w stolicy europejskiej. Niby to żadna rewelacja, a jednak podpatrując rzeczywistość nie sposób przemilczeć… ale o tym za chwilę. W każdym bądź razie Rodacy z wizytą w Berlinie pozostawili niesmak. Otóż, dwaj migranci z Polski od 30 lat zamieszkujący w metropolii europejskiej, biznesmeni, jak powiadają: własna działalność gospodarcza, wysokie dochody, podróże po świecie, super auta. Przyjechali na cztery dni do Berlina z planem zwiedzania muzeów na Museum Insel, Nikolai Viertel, Reichstagu, Checkpoint Charlie, Muzeum Stasi, Muru, Holokaustu, Jüdisches Museum, Topografia Terroru i… i… i…
Spotkaliśmy się w hotelu czterogwiazdkowym. Miałam im dostarczyć informacji, jakich potrzebowali. Pokój dwuosobowy, eleganckie umeblowanie, wszelkie wygody: sauna, jacuzzi, siłownia etc. Rozglądam się po pokoju i ze zdziwieniem odnotowuję leżące na stole góry jedzenia – kanapki, owoce, jogurty, ciasteczka. Początkowo myślałam, że przywieźli z podróży z Polski, ale oni z radosną miną opowiadają, jak pakowali te pyszności w jadalni hotelowej, jak personel ciągle musiał uzupełniać znikające pieczywo, wędliny. Z zadowoleniem opowiadali ile wynieśli jedzenia i że tego, co wynieśli, wystarczy na cały dzień. Nawet chcieli częstować. Ach, pomyślałam, czepiasz się, to na pewno jednorazowy precedens, tylko dzisiaj, bo dzień się zapowiada intensywny. Ale… następnego dnia znowu zobaczyłam pełną reklamówkę jedzenia i usłyszałam rewelacje, jak obserwowały ich kelnerki zachęcające do najedzenia się do syta, proponujące kiełbaski, omlety, jajecznice… Teraz już mi mina zrzedła na dobre. A panowie z oferty kelnerek nie dość, że skorzystali, to i tak „udało” się pozabierać kilka jaj, jogurtów, ciasteczek i kanapek. Jednym słowem przez 3 dni nasi turyści częstowali się na zapas, biorąc na wynos, ile się da, ku zdumieniu personelu hotelowego. No cóż, my Polacy mieszkający w Niemczech, dbamy o pozytywny wizerunek, zależy nam, by mówiono o nas dobrze. Staramy się dostosować do norm prawnych, obyczajów, zasad ogólnie przyjętych. Panowie odjechali do swoich domów pozostawiając, mniemam, w tym hotelu niezbyt przyjemne wspomnienie. Nie zdziwmy się zatem, kiedy w jednym z berlińskich hoteli nad polskim gościem będzie czuwała kelnerka patrząc nam na ręce. Nie dziwmy się…
Krystyna Koziewicz
Komentarze
Artykuł przeczytało 2 033 Czytelników