Bez….nadzieja

 

 

Niezłą przykrością bywa w życiu świadomość, iż pozwolił się wyrolować, bo nadzieja okazała się tylko złudzeniem.

A miało być tak pięknie – myślała sobie młoda dziewczyna z Polski, którą do Berlina ściągnęła obiecanka pracy w hotelu jako pokojówka. Dziewczyna z biednej, ale uczciwie pracującej rodziny, zamierza studiować, chciała dorobić grosza na nowy edukacyjny początek. Wyjazd na saksy zwiastował odmianę losu, praca na „biało”, dobre zarobki, perspektywa, że bezrobotna matka będzie mogła przejąć pracę. Rodzina złożyła się na bilet do Berlina i kieszonkowe na pierwsze dni pobytu. Wiedziała tylko jedno – będzie ciężko pracować, bardzo ciężko, ale przelany pot zostanie sowicie wynagrodzony.

Zgłosiła się na umówioną godzinę do polskiej szefowej w hotelu, która organizuje rekrutację i regularną „dostawę” dziewcząt do pracy. Telefonicznie niewiele mogła się dowiedzieć, choć próbowała dopytać się szczegółów. Ale rozmówczyni powiedziała, że wszystko zostanie wyjaśnione na miejscu, po stawieniu się do pracy.  Stawiła się więc, a menadżer, który ją przyjmował, nie ukrywał zaskoczenia.

–  Chyba się nie nadajesz – usłyszała na powitanie.

Była zdziwiona, ale jednak przedstawiono ją współpracownikom. Tyle, że nie była to pochlebna ocena. „Takie zero, minus dziesięć”. Polska szefowa publicznie ją upokorzyła, zdołała się jednak odciąć i odpowiedzieć, że potrafi sprzątać. Zagryzła wargi i bez czytania podpisała jakiś dokument po niemiecku. Dowód osobisty został skopiowany. Zanim przystąpiła do pracy szefowa poleciła jej jeszcze kupno biletu miesięcznego na komunikację miejską. Kupiła. Następne zdziwienie przeżyła, gdy powiedziano jej, że na początku będzie zarabiać niewiele, ale potem, potem… Potem więc będzie mogła wyciągnąć nawet do 1.400 euro. Dziewczyna była uszczęśliwiona. Nie pomyślała oczywiście, że ów już kupiony bilet miesięczny, że podatki, że ubezpieczenie, że czynsz i wreszcie – koszty utrzymania.

Przystąpiła do pracy. Odbyła się wzorcowa pokazówka, a więc: co i jak się składa, czyści, ścieli, powleka, wyciera, jak się układa firanki, jak wiesza ręczniki, myje toalety, wanny, odkurza wykładzinę, uzupełnia kubeczki, szampony, napoje i to wszystko w ciągu 30 minut. Instrukcja wykonywanych czynności trwała co najmniej 10 minut.

Zostawiono ją samą z pokojem do sprzątania, jako pierwszy test, który de facto miał potrwać pełne dwa dni. O tym, jak sobie poradziła, nie będę pisać, bo dziewczyna była w ogromnym stresie i pod paraliżującym naciskiem czasowym. W 20- 30  minut trzeba było doprowadzić do ideału brudny pokój. Uruchomiła wszystkie zasoby energii, chciała pokazać, że da radę – tak bardzo jej zależało na pracy. Ale nawet szaleńcze tempo nie umożliwiło wykonania pracy na czas. A tu jeszcze kontrole i uwagi: „a co, jeszcze nie gotowe?” Trzęsła się jak galareta, prosiła o wyrozumiałość, nie potrafiła opanować techniki ścielenia, kołdra była za długa, a poszewka za krótka.

Nadszedł decydujący moment – kontrola! Niczego nie sprawdzano, ważne było jedynie optyczne wrażenie. I ocena menadżera: „tragicznie!”

– Ale ja się poprawię – płakała, myśląc, że przecież miały być dwa dni na próbę, a nie trzy godziny. – Niech mi pan da szansę, jeszcze jutro poćwiczę… -prosiła.

– Nie ma po co, wracaj do Polski, nie nadajesz się! – usłyszała potem od innej polskiej szefowej, która nadzoruje pokojówki. W tym momencie młodej niedoświadczonej dziewczynie grunt zawalił się pod nogami. Zrozumiała rozmiar osobistej porażki. Tak wiele poświęciła – kosztowna podróż tam i z powrotem, opłacenie noclegu, kupno miesięcznego biletu, wyżywienie. Nie wspominajmy już nawet o planach, nadziejach, marzeniach…

Finansowo najbardziej bolesne okazało się to, że musiała sobie kupić drogi bilet miesięczny, psychicznie jednak najgorszy był fakt, że to rodaczka ją zawiodła, rozczarowała i upokorzyła. Tej gorzkiej prawdy nie potrafiła długo zrozumieć. Cały dzień przepłakała, ale żadne łzy nie wzruszyły polskiej szefowej.

Wiem, że ten tekst jest wołaniem na puszczy. Ile razy już pisano o tym, że namowy werbowników są oszustwem, że nie należy wierzyć pośrednikom, nawet jeśli są pozornie uczciwymi ludźmi, ani wtedy gdy wiemy, że są „dobrymi znajomymi ukochanej cioci” lub za ich uczciwość ręczy „najbliższy przyjaciel” wujka. I dobrze jeśli za rozczarowanie przyjdzie, jak tu, zapłacić „tylko” stratą pieniędzy i zaufania. Bo przecież może być jeszcze gorzej i przecież wszyscy to wiemy… Postarajmy się zatem pilnować, by dowiedziały się tego również młode, naiwne dziewczyny z naszego otoczenia. Przecież wszyscy je znamy.

Krystyna Koziewicz

Komentarze

komentarzy


Artykuł przeczytało 1 563 Czytelników
Pin It