Byłam w Polsce w okresie przed i po świątecznym, po tzw. dobrej zmianie, którą dostrzegłam… a jakże… będąc w Warszawie. Spacerując po Krakowskim Przedmieściu już na ulicach rozpoznawałam elementy wdrażania polityki narodowych symboli, zwłaszcza w okolicy pałacu prezydenckiego. Obiekt oświetlony w kolorach narodowych, choinka też, a przed pałacem ołtarzyk z krzyżem na dwa metry wysoki, cmentarne lampiony, chorągiewki kościelne i tablica z przesłaniem dla przechodniów. Oczywiście chodziło o katastrofę smoleńską, która musi być wyjaśniona i winni ukarani. O prawdę modli się naród.
A tak poza tym to stolica tętniła życiem przedświątecznym, podziwiałam bogato wystrojone ulice, czasami nawiedzały mnie myśli, że za dużo było – jak na mój gust – kiczowatych dekoracji. Jednak… dzieci miały dużo uciechy, dorośli fotografowali się na królewskich fotelach tudzież w książęcej karecie. Ot, fajnie posiedzieć na tronie, być królewną, czemu nie?
Dalsza moja podróż wiodła pociągiem pendolino do rodzinnego Opola – super komfortowa, szybka jazda i chyba najlepsza w moim życiu. Poczułam dumę, kiedy wysiadałam z luksusowego pociągu witając moje dorosłe dzieci z Opola. Rodzinka zjechała się z Kanady, więc tematów polsko-niemiecko-kanadyjskich nie brakowało.
Miasto o tej porze roku ze zrozumiałych względów wyglądało na opustoszałe, większość mieszkańców przebywała bowiem w galeriach handlowych na zakupach. Tradycyjnie odwiedziłam rynek, który zimową porą wywarł smutne wrażenie. W dalszym ciągu wokół ratusza większość lokali to pustostany, poznikały kolejne eleganckie salony. W jednym z tych miejsce powstał chiński dyskont, może właśnie o to chodziło, by ludzi przyciągnąć na rynek? W lecie jest nieco lepiej, kiedy okoliczni restauratorzy porozstawiają stoliki – to daje wrażenie, że coś się dzieje. O małym biznesie w tym miejscu można zapomnieć, po prostu nie ma szans na przetrwanie przez wysokie czynsze. To jakaś paranoja żądać kwoty na poziomie metropolii zachodnich. Właśnie znajoma zamknęła knajpkę, w której chętnie spotykałam się ze przyjaciółmi ze względu na nietuzinkowy wystrój w stylu rock cafe i romantyczny klimat sprzyjający relaksowi. Młoda biznesmenka nie dała rady utrzymać lokalu, nie żałuje decyzji, wiele się nauczyła. Jak powiada – klimat w Polsce dla małego biznesu jest mało sprzyjający. Pozostał żal, że grubo zainwestowane pieniądze poszły w niwecz.
Opole śladem innych miast wybudowało z tyłu ratusza prymitywną ślizgawkę, ogrodzoną płotem z dech, wątpliwie ozdobionych rozwalającymi się reklamami. Każdy patrzył na to cudo z politowaniem, mało kogo zachęcała do jazdy na łyżwach po wodolodzie. Dziwiło marnotrawienie pieniędzy na takie głupstwa, podczas gdy miasto posiada porządne lodowisko Toropol. Wystarczyło je za te pieniądze wynająć i radości byłoby po kołnierz…
W opolskich mediach nastroje niezbyt optymistyczne, prezydent miasta chce powiększyć je o małe miejscowości, co może spowodować zniszczenie lokalnych wspólnot. Dziwi podejmowanie pochopnych wniosków i decyzji, ale to chyba będzie już stałym kanonem zachowań obecnych władz. Działać szybko, bo pośpiech to już nie zły, a dobry doradca.
Młodzi ludzie, z którymi rozmawiałam, są rozczarowani narzucaniem stylu życia. Oni inaczej pojmują patriotyzm, w sposób zbliżony bardziej do stylu amerykańskiego. Kiedy podczas zabawy sylwestrowej w telewizji transmitowane były koncerty światowych gwiazd na scenie i strojach artystów widniały elementy flagi amerykańskiej. W różnej postaci czy to była czapka, spódniczka, rajstopy, czy nawet majtki. Tak też widzą młodzi współczesny patriotyzm.
Rodzinkę z Kanady zabrałam do Berlina. Najwięcej uciechy miały dzieci, bo tutaj na każdym kroku atrakcyjne place zabaw i… huśtawki. W Opolu nuda – powiadają wnuki. I mają rację! W przestrzeni publicznej brak terenów do rekreacji dla dzieci i młodzieży. Te, które są dostępne, znajdują się daleko od miejsc zamieszkania. W Berlinie, co rusz jest plac zabaw, stół do pin ponga i… duże huśtawki.
No cóż, najlepsze, co było w mojej podróży do Ojczyzny to spotkania rodzinne i nie kończące się rozmowy. Część z nas żyje na emigracji, inni w Polsce. Co robią? Ciężko pracują, relaksują się muzyką, chodzą do kina, jeżdżą na rowerze, jedzą po wegetariańsku lub wegańsku, podróżują i nie mają zielonego pojęcia o polityce i politykach, i o tym, że rower i sałata to nie są tradycyjne polskie wartości.
A my, emigranci, pomimo, iż żyjemy na dwu różnych półkulach, w wielu kwestiach byliśmy zgodni, jeśli chodzi o sprawy polskie. Lubimy przebywać w Polsce, ale też cieszymy się, kiedy wracamy do naszych domów na obczyźnie. Pewnie tak już pozostanie…
Smacznej sałaty!
Komentarze
Artykuł przeczytało 1 580 Czytelników