Renowacje Made in Germany

przed renowacją

Berlińskie budynki przeżywają drugą młodość, zostały poddane gruntownej renowacji. Od ponad dwóch lat my, mieszkańcy blokowisk, mamy istne utrapienie z remontami. Całe dzielnice znajdują się w generalnym remoncie: stare okna wymienia się na nowe, zmienia węzły  sanitarne, które po modernizacji przypominają toalety w luksusowym hotelu „Adlon”, instaluje windy najnowszej generacji, wymienia instalacje wodne i elektryczna. Fasady budynków odmłodzone zostały o całe wieki, tylko szyldy z nazwami ulic i numerami domów przypominają stary adres zamieszkania.

po renowacji

Taki rozmach nie jest za darmo –na moim osiedlu za podniesienie standardu mieszkań od 2020 roku czynsz zostanie podniesiony o 100 euro.

W całej Europie brakuje specjalistów i wszyscy muszą sobie z tym jakoś poradzić -firmy, urzędy, osoby prywatne, spółdzielnie mieszkaniowe.  Jedną z metod jest rezygnacja z bezustannych drobnych i większych  napraw na rzecz przeprowadzenia tzw. generalnego remontu. Po wymianie wszystkich starych trakcji i urządzeń właściciele budynków na lat mają z głowy problem utrzymania budynku w dobrym stanie technicznym. A propos specjalistów – gazety rozpisują się o tym, że obecna generacja nie kształci się w zawodach hydraulika czy montera. Młodzi chłopcy tłumaczą brak zainteresowania niską rangą społeczną i pogardliwym stosunkiem z jakim się styka fachowiec na co dzień. Nie wiem, czy tak rzeczywiście jest, ale faktycznie – obcokrajowcy fachowcy z pocałowaniem ręki dostają w Niemczech natychmiast prawo pobytu i umowę o pracę.

Wróćmy jednak na moje własne podwórko, bo również mój budynek poddany został odnowie kosmetycznej i już za chwileczkę, już za momencik będzie wyglądał jak nówka. Pięknie, ale ile z tym było zachodu i ile uciążliwości. Z zainteresowanie przyglądam się temu, jak się teraz organizuje taką pracę. Na przykład przed rozpoczęciem remontu dostaliśmy do ręki rozpiskę, co, gdzie i kiedy będzie się działo. Jak się wie, można lepiej znieść takie niedogodności. Nowoczesny jest też podział pracy. Są osobne firmy do przesuwania mebli, sprzętów i urządzeń, które się również foliuje. Są inne, które zapewniają wstępne i końcowe sprzątanie.

Jak do tej pory przeżyłam w  mieszkaniu dwa remonty. Podczas pierwszego wymieniono nam okna, podczas drugiego- urządzenia wodne. Trwało to dwa tygodnie i dało porządnie w kość. Bo i co z tego, że przyszła specjalna firma, żeby posprzątać, skoro kurz  pokrył dosłownie wszystko i każdy przedmiot musiałam już po wyjściu ekipy wziąć do ręki i osobiście odkurzyć.

Przez dwa tygodnie byłam całkowicie pozbawiona dostępu do kuchni. Gotowałam na małej kuchence ustawionej na krzesłach – a właściwie nie tyle gotowałam, ile podgrzewałam wcześniej przygotowane potrawy, a do dyspozycji miałam jedną łyżkę, widelec, nóż, łyżeczkę, dwa talerze, kubek i czajnik elektryczny. Przyznać muszę, że było to dla mnie całkiem dobre doświadczenie. Skoro przez dwa tygodnie mogłam żyć z minimalną ilością przedmiotów, to znaczy, że mam ich w mieszkaniu za dużo. Niebotyczne sterty kubków, talerzy, garnków. Pozbyłam się więc rzeczy niepotrzebnych, wystawiając tam, gdzie inni mogli je sobie zabrać, a co nie „poszło” , wyrzuciłam na śmietnik.

W czasie remontu kuchnia była prawdziwym frontem pracy. Mieszkanie stało praktycznie otworem przez dwa tygodnie, od godziny 7 do 18, tylko pokoje zabezpieczone były tajemniczą wkładką, chroniącą przed włamaniem.

O 7.00 rano pobudka. Wprawdzie stróżka otwierała budowlańcom wszystkie drzwi, ale zanim dotarła na 6 piętro, stojąca przed drzwiami ekipa niecierpliwie dzwoniła do drzwi. W ruch szły ciężkie wiertarki, zaczynało się borowanie dziur w suficie, demontaż i montaż rur wodnych, wymiana instalacji elektrycznej, stuki-puki w rury, ścianę, sufit, głośne rozmowy telefoniczne w różnych językach. Co jakiś czas wkraczały coraz to nowe ekipy, hydraulicy, elektrycy, tapeciarze, malarze, układacze regipsów, instalacji i czegoś tam jeszcze, o czym nie mam pojęcia. Podziwiałam sprawność organizacyjną – nie było żadnych przestojów czy przerw na papierosa. Praca goniła pracę w zawrotnym tempie, jednak przestrzegano obowiązkowej przerwy. Pracownikom różnej narodowości pot lał się z czoła, nic dziwnego, byli w ciągłym biegu, jakby ich ktoś  nakręcił.

Od polskich robotników, którzy  stanowili większość, rzekłabym – narodową, dowiedziałam się, że nie ma mowy  o prywatnych rozmowach telefonicznych, jedynie służbowe. Chciałam ich poczęstować kawą, ale chłopcy wzbraniali się, bo i na kawę nie ma czasu. Rzadko udawało mi się chwilę z nimi porozmawiać. Jednego z nich zapytałam, dlaczego przeniósł firmę do Niemiec:

– Proszę Pani – powiedział – w miałem w Polsce firmę, nawet niezłe były zarobki, ale tam nie ma ludzi do pracy…
– Jak to nie ma, przecież w Niemczech zatrudnia Pan samych Polaków?
– To prawda, ale fachowca Polaka można prędzej znaleźć w Niemczech, aniżeli w Polsce

Co za czasy nastały!

Remont kuchni trwał dokładnie tak, jak było napisane w grafiku. Zmieniono mi całkowicie układ kuchni, dodano kafelki, powstała nowa instalacja elektryczna, teraz każde urządzenie ma swoje gniazdko. Oznacza to, że jak wysiądzie prąd, to nie w całym mieszkaniu a w konkretnym urządzeniu – robię pstryk i prąd jest. Patrzcie ludzie i dziwujcie się!

Kiedy już wszystko stało na swoim miejscu, przyszła ekipa sprzątaczy – w większości Afrykańczycy. Tak wypucowali podłogi, że biegłam za nimi, żeby zapytać,jakich środków czystości używali – tak wszystko pięknie lśniło!

Ściany i sufit pomalowano farbą śnieżnobiałą, aż mnie zatkało z wrażenia. Malowałam niedawno pokój, też na biało, ten jednak różnił się diametralnie, ot, taki szarobiały. Ponoć spółdzielnie stosują najlepszej jakości farby, co  też naocznie potwierdzam.

Po zakończeniu drugiej części remontu nastał dzień komisyjnego odbioru robót. Patrzyli, sprawdzali to i tamto, mierzyli i zapisywali w aktach. Wszystko zostało zrobione według planu – stwierdziło szacowne grono. Na koniec zapytano  mnie, czy mam jakieś uwagi? Oczywiście miałam – w dwóch kontaktach nad kuchenką, tych do miksera i czajnika nie było prądu!

– Zaraz przyślemy elektryka – usłyszałam.

Przyszedł bułgarski elektryk, który znał jedynie język migowy,  ani jednego słowa po niemiecku, za to bardzo miło uśmiechał się. Coś tam grzebał w przewodach, sprawdzał połączenie drucików, a  prądu jak nie było, tak nie było. Na końcu wskazał miejsce, gdzie ewentualnie trzeba szukać rozwiązania, a była to nowo zabudowana ściana. Dałam sobie z tym spokój, nie chciałam nawet myśleć o powtórce remontu. W  końcu w innym miejscu mam jedno gniazdko na cztery wejścia i tam podłączyłam, co trzeba.

W tym momencie pomyślałam sobie, iż wiem dlaczego berlińskie lotnisko od ośmiu lat nie zostało oddane do użytku. Podobno gdzieś nie działa elektronika, szukają tego miejsca i znaleźć nie mogą. Dokładnie tak samo, jak u mnie!

 

Komentarze

komentarzy


Artykuł przeczytało 2 477 Czytelników
Pin It