Tegoroczne wakacje spędziłam inaczej niż zazwyczaj, tym razem zanurzyłam się w świat młodzieżowo-dziecięcy z wnukami w wieku 5 i 12 lat. Ponad dwa miesiące trwała moja radosna przygoda poświęcania czasu przez całą dobę wyłącznie moim pociechom. W prasowych doniesieniach wiele naczytałam się o euro-sierotach, zawsze wtedy myślałam sobie o moich wnukach, które częściowo dotknął ten problem. Od dłuższego czasu syn przebywa nieustannie za granica, dzieci widzą wprawdzie tatusia na skypie, ale wymieniać czułości na desktopie to żadna przyjemność. Z kolei matka zabiegana pilnowaniem biznesu i niewiele godzin dnia pozostaje na wspólne spędzanie czasu, choć z obowiązków rodzicielskich wywiązuje się wzorowo. Na miarę wolnego czasu!
Początkowo zastanawiałam się, jak sobie poradzę i, przede wszystkim, czy wytrzymam kondycyjnie? Okazało się, że świetnie czułam się w świecie beztroskich zabaw, uciech i banalnych dziecięcych problemów. Każdemu dorosłemu proponuję zabrać małe dzieci ze sobą, a z pewnością odmienią mu szarobure dorosłe życie. Nie ma chyba lepszego sposobu na odreagowanie od rutynowych czynności.
Przebywanie z dziećmi to bezustanna czujność, choć nie brakuje chwil do podziwu, zachwytu i szczerej wdzięczności w postaci uśmiechu i czułych uścisków. Dzieciaki każdego dnia dawały mi potężną porcję radości i powodów do satysfakcji. Naturalnie sama musiałam więcej się ruszać niż zazwyczaj, czego efekty są zauważalne w strefie krytycznej masy ciała. Z podziwem obserwowałam poziom umiejętności, sprawności, zdolności i zainteresowań moich wnuków, jakże odmienne od pokolenia moich własnych dzieci. Kiedy dzieci były w Berlinie, zwiedzaliśmy miasto, ale i tak dzieci najwięcej czasu spędzały na placach zabaw, które tutaj dostosowane są do potrzeb każdego wieku. W Polsce, a konkretnie w Opolu takich miejsc jest jak na lekarstwo, zresztą dla moich wnuków nie były one pożądaną atrakcją. Co ciekawe, w Opolu i całej Polsce zauważyłam, że wiele się robi dla seniorów, realizuje ciekawe projekty aktywizujące ludzi w starszym wieku. Ba, istnieje specjalna polityka senioralna i to jest- moim zdaniem ok. Super!- powiedziałabym. Jednak o dzieciach i młodzieży – Przyszłości Narodu – mówi się pewnie tylko przy okazji Dnia Dziecka. Praktycznie dla dzieci miasta nie mają nic do zaoferowania, albo bardzo mało.
Trzy tygodnie byliśmy razem w Berlinie, a poza tym tego lata przemierzyliśmy Polskę wzdłuż czyli od morza do Tatr: 10 dni w Kołobrzegu, 10 dni w Krynicy Zdroju oraz trzy tygodnie w Opolu w iście afrykańskim klimacie, który bardzo źle znosiłam. Nad morzem w zacisznym, odludnym miejscu dzieciom wystarczyły plaża i woda, aby rozbudzić ich własną aktywność. Poszukiwanie skarbów na kamienistej plaży nie było wcale nudne. Tylko raz, jedyny raz pojechaliśmy do centrum Kołobrzegu, by pozwiedzać miasto. Tłumy wczasowiczów, jakie zobaczyliśmy na promenadzie zmusiły nas do szybkiego powrotu do wyludnionego Podczela. Ale pusta plaża i pobyt z dala od zgiełku ma oczywiście i drugą stronę – ani na plaży, ani wokół nie było małej gastronomii. Dzieciaki jednak wcale na tym nie ucierpiały, wręcz odwrotnie to ja się martwiłam, że nie można im zaoferować lodów, gofrów i kolorowych napoi. Wnuki mnie na każdym kroku zaskakiwały i uświadamiały, co jest zdrowe, co szkodliwe, co wolno jeść, a czego nie wolno. Na słodycze w ogóle nie patrzyły cielęcym wzrokiem, nie tupały nóżkami widząc chipsy, colę, co najwyżej od czasu do czasu pozwoliły sobie kupić czekoladki. Dziwiłam się, ale i byłam zachwycona faktem, że nie kusiły ich soki z kartonów tylko woda niegazowana, owoce, mleko, płatki, kaszki. Ich wiedza o zdrowym odżywianiu i zasadach higieny była imponująca, a niekiedy dla mnie zawstydzająca. To znaczy wiem, wiem, ale żeby tak rygorystycznie np. wyrzekać się słodkości, to nie ja! Czas nad morzem minął dla dzieci mega aktywnie, otaczała nas przyroda, w okolicy był park ekologiczny, który zachęcał do zwiedzania i spacerów.
W Krynicy Zdroju byłam krótko, tym razem bez dzieci. To moje rodzinne strony, tutaj mieszka cała rodzina ze strony ojca i matki. Czas spędzony z rodziną wzmacnia nasze więzi i to się po prostu czuje. Lubimy się ze sobą spotykać, gawędzić i wspominać tych, których wśród nas już nie ma. Podczas każdego pobytu odwiedzam miejsca dawnego zamieszkania, szkołę oraz obowiązkowo groby najbliższych. W Krynicy, a jakże… korzystam z usług, jakie oferują zakłady przyrodolecznicze. Coś dla ciała i duszy musi być!
Uzdrowisko w tym wrześniowym czasie żyło Forum Ekonomicznym. Na deptaku zmontowano miasteczko forumowe, ogromne pawilony do których mieszkańcy, kuracjusze nie mieli wstępu. Z jednej strony kryniczanie dumni są, że polskie Davos znajduje się właśnie u nich, przyjezdni natomiast mieli o jeden powód więcej do utyskiwania. Hałas zwożonych podzespołów do budowania pawilonów w części uzdrowiskowej i zamykanie pijalni na czas trwania forum… wywoływała reakcję złości i oburzenia. Zresztą, narzekanie jest w Polsce nieodłącznym elementem rozmów towarzyskich. Po raz pierwszy i ja narzekałam tak dla równowagi, jak mi ciężko na emigracji bez bliskich, polskiej mowy, niedzielnych obiadków z rodziną, widoku dzieci, wnuków, kina, jedzenia, widoków itd., itd.
Dalszy etap mojej podróży to Opole – miasto mojej młodości, życia rodzinnego i pracy zawodowej, które odwiedzam zawsze ochoczo. Człowieka cieszy, kiedy jest u siebie i kiedy nikt nie pyta: skąd pochodzisz?
Miasto pięknieje z każdym rokiem, wiele się zmieniło, jeśli chodzi o życie publiczne. W każdy weekend festyn goni następny festyn: piwa, sera, wina, śliwki, drum-drum, bum-bum. Drzwi kawiarni pootwierane na oścież, kusząc konsumpcją, wszędzie cuda wianki, tylko ludzi jakoś brak. Tam gdzie znajduje się zwykły stolik, deska stolik i skrzynka do siedzenia tam są klienci. Nastała moda na prostotę, nieskrępowaną atmosferę, natomiast eleganckie kawiarnie świecą zazwyczaj pustkami, co mnie bardzo zdziwiło. Właściciele lokali powiadają, że nie ma jeszcze w Polsce wyrobionych elit do korzystania z wyjątkowych miejsc do relaksu.
W kinach także pięć osób na krzyż i bardzo jestem ciekawa, jak to się finansuje? Teatr o tej porze roku zamknięty, ale w filharmonii koncerty z udziałem znanych muzyków i artystów. Znalazłam trochę czasu by pójść do kina na polski film „Król życia” i otwarcie wystawy Maxa Glauera w Muzeum Śląska Opolskiego.
Opole żyje aktualnie kampanią wyborczą do Parlamentu i Senatu. Na ulicach, słupach, skrzyżowaniach, przystankach, lampach i każdym wolnym skrawku ziemi wiszą potężne portrety mizdrzących się do przechodniów kandydatów z hasłami-mrzonkami. Brrr, okropny widok! Sorry!
Moja misja opiekowania się dziećmi trwała aż do pierwszego października. Przypomniały mi się czasy, jak odprawiałam własne dzieci: jednego do szkoły, drugiego do przedszkola. Po iluś tam latach byłam, jak za dawnych czasów – mamą. Ach, mamą być, co za wspaniałe uczucie!
Krystyna Koziewicz
Komentarze
Artykuł przeczytało 1 672 Czytelników