Wspomnienie z roku 2012
Ilekroć myślę o Warszawie, do ust cisną się słowa piosenki Gozdawy i Stępnia „Warszawa da się lubić”. Czy da się lubić? Ano da! Na wyjazd do Warszawy cieszyłam się z racji wszechobecnej mowy polskiej, polskich gazet, księgarni, kina, teatru, galerii, muzeów i polskich przysmaków. „Być u siebie” to super komfortowe uczucie, a na dodatek nikt nie pyta skąd pochodzisz? Albo co gorsza – kiedy zamierzasz wrócić do kraju? Od ponad 22 lat mieszkam w niemieckiej metropolii, zatem ciekawość, jak żyje się w polskiej stolicy była ogromna. Moją ojczyznę opuszczałam, kiedy dogorywała komuna, kiedy upadały partyjne autorytety, wartości etyczno- moralne, instytucje, gospodarka, kultura i w ogóle całe polska gospodarka ledwo trzymała się na chwiejnych nogach. Komu się udało otrzymać paszport opuszczał kraj wyruszając w podróż w nieznane za lepszym życiem. Ci, co pozostali po wielu wyrzeczeniach i wytężonej pracy pokazali całemu światu, że można po klęsce stanąć na nogi. Teraz stolica po „przejściach” transformacji ustrojowej wyglądała rewelacyjnie, jakże odmieniona, nowoczesna, z zadbanymi miejscami ważnymi dla polskiej kultury.
We wspomnieniach Warszawę zapamiętałam z okresu szkolnych lat, kiedy edukowano nas na legendach o Warsie i Sawie, o „Warszawskiej syrence’, wierszach Adama Słonimskiego „Alarm”, piosenkach „Jak przygoda to tylko w Warszawie” czy Niemena „Sen o Warszawie”. Były to czasy budowania i wychowania społeczeństwa w świadomości socjalistycznej. Stolica, jak sobie przypominam – nie ulegała podszeptom mody zachodniego świata, towary były staroświeckie i wszystko wyglądało tak samo czyli na jedno kopyto.
Nie było szkolnej wycieczki bez Warszawy, obowiązkowo trzeba było zaliczyć najważniejsze miejsca, jak: słynny dar narodu radzieckiego Pałac Kultury i Nauki, dzielnicę MDM, Trasę W-Z i Kolumnę Zygmunta, pomnik Syrenki. Warszawa kojarzyła się z władzą – Komitetem Centralnym PZPR, wielkimi pochodami 1- majowymi, pomnikiem Nike, Teatrem Narodowym, cmentarzem Powązkowskim i Muzeum Narodowym. Były to czasy okresu realnego socjalizmu i pokolenia, które wyrastało na hasłach „cały naród buduje swoja stolicę” czy „tysiąc szkół na tysiąclecie”. Głośno było o budowach trasy W-Z, Zamku Królewskiego, Nowy Światu i Starego Miasta. Prywatnie bywałam okazjonalnie w stolicy, nigdy dłużej niż jeden dzień.
Dopiero tegoż roku 2012 nadarzyła się okazja w ramach europejskiego projektu „50 plus”, gdzie przebywałam w polskiej metropolii pełne 3 tygodnie. Zatem opuszczałam Polskę i Warszawę socjalistyczną, a powróciłam do wolnego, nowoczesnego i europejskiego miasta o niepowtarzalnej historii. Wspólnie z inną wolontariuszką zamieszkałam w apartamentowcu przy ulicy Grzybowskiej. Lepszej lokalizacji nie można było sobie wyobrazić – centrum komunikacyjne, biurowce, hotele, banki, restauracje, kluby, instytucje kulturalne. Stolica wprawdzie w tym miejscu mocno rozkopana, ale osobiście mam dużo wyrozumiałości dla utrudnień. W niedalekiej przyszłości powstanie druga nitka metra, a bez pracy koparek, kurzu, hałasu metro nie powstanie.
Większość Warszawiaków godnie znosiła niewygody, ale byli też tacy, którzy wkurzali się, że „baba całe miasto rozkopała”. O babie HGW mówiono tonem dalekim od zachwytu, wytykając korki, dziurawe chodniki, nie remontowane kamienice, wysokościowce zasłaniające widok, nie zagospodarowane place itp. Nie bardzo rozumiałam stany podenerwowania -wszak od razu Warszawy nie da się przebudować, ale narzekanie to chyba cecha narodowa Polaków. Stolica robi wrażenie, zwłaszcza połączenie zabytków czyli tego, co historyczne, z nowoczesnym designem. Wystarczy zwykła przechadzka po mieście, aby gołym okiem zauważyć dobrobyt, modnie i elegancko ubrane panie, mężczyźni w garniturach, spotykający się na lunchach. Co ciekawe, jakoś nie zetknęłam się – z powszechną dla krajobrazu Berlina – plagą bezdomnych i żebraków. Jednak mimo ewidentnych zmian na lepsze najtrudniej przychodzi zmienić nastrój niezadowolenia, który przejawia się w indywidualnych rozmowach z napotkanymi po drodze warszawiakami. Zwłaszcza niestety w wieku coś tam plus. Co innego młodzi – piękni, naturalni, tryskający energią i radością, zawsze chętni do pomocy, miło było popatrzeć na słynną w świecie urodę Polek!
Będąc turystką w Warszawie czułam się znakomicie – nie musiałam studiować mapy, bo drogowskazy turystyczne wskazywały miejsca godne obejrzenia, często z dokładną informacją, a nawet podaniem odległości. Jeśli chce się poznać historię miasta, wystarczy wybrać się na spacer lub odwiedzić cmentarze na Powązkach – to najlepszy sposób na spotkanie z odległą i współczesną historią. Na pewno należy się chwała tym, którzy zadbali o miejsca pamięci historycznej. Słowa najwyższego uznania kieruję pod adresem IPN.
Warszawa posiada wiele miejsc upamiętniających heroiczną walkę o niepodległość stolicy oraz Polski, jak Muzeum Powstania Warszawskiego, Pawiak i wiele innych miejsc. Wiele tu też Judaików, upamiętniających tragiczne karty historii Żydów. Obiekty i zabytki odrestaurowane, co świadczy o przywiązaniu Polaków do historii i tradycji. Podczas wędrówek po mieście nie szukałam tych znaków specjalnie, ale fotografowałam wszystkie, na jakie się natknęłam – pomniki, tablice pamiątkowe, instytucje państwowe, a też i wydarzenia o charakterze narodowym. Było więc składanie wieńców 8 maja pod Grobem Nieznanego Żołnierza i wystawa w centrum Edukacji IPN „Wasza Solidarność – nasza wolność” o reakcjach emigracji polskiej i świata na wprowadzenie stanu wojennego z udziałem m.in. Mirosława Chojeckiego, Andrzeja Seweryna.
Warszawiacy z pewnością przyzwyczaili się do posiadania super nowoczesnego metra, który robi wrażenie dobrego designu, z ogromnymi pasażami handlowymi, nie mówiąc już o przestrzennych peronach i pełnej automatyzacji. Fajnie mi było podróżować metrem bez ciągłej kontroli, jak to często bywa w Berlinie. W stolicy widziałam więcej nowoczesności aniżeli PRL-owskich pozostałości, poza oczywiście Pałacem Kultury, który otoczony wieżowcami stał się znakiem firmowym miasta, rozpoznawalnym dla turystów.
Najliczniej odwiedzane miejsca to Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście, Łazienki, Zamek Królewski i Starówka urzekająca klimatem wspaniałych kamieniczek, magnackich rezydencji, licznych kościołów, romantycznymi zaułkami oraz dynamiką życia kulturalnego. Niemcy zazdroszczą Polakom Zamku Królewskiego, podziwiają nas za determinację, sami jakoś nie potrafią się zmobilizować i odbudować własnego Zamku – Stadtschloss. Prasa wciąż przypomina, że biedniejsza Polska dała radę, a bogate Niemcy wciąż szukają środków na sfinansowanie.
W wymienionych miejscach chciałoby się bywać codziennie, tam można spojrzeć miastu w przeszłość i radować się niepowtarzalną atmosferą, którą tworzą liczne galerie, kina, muzea, kawiarenki . Naturalnie nie udało się w ciągu trzech tygodni zobaczyć wszystkiego. Zaplanowałam kino, wybrałam się do teatru Polonia na „Boską”, było spotkanie z panią Senator Barbarą Borys- Damięcką, była wizyta w Stowarzyszeniu „Wspólnota Polska”, w Fundacji Polsko-Niemieckiej, Fundacji Jurka Owsiaka, w Instytucie Żydowskim. Byłam na Targach Książki i Prasy w Pałacu Kultury. Obowiązkowo zaliczyłam dwukrotnie wizytę na Stadionie Narodowym czy raczej wokół tego super nowoczesnego obiektu, który ma oryginalną architekturę, sprawiając wrażenie lekkości i delikatności. Nie rozumiem, czemu nie można by – odpłatnie, jak to jest w Berlinie – zobaczyć stadionu od wewnątrz, tak jak nie rozumiem, czemu warszawiacy twierdzą, że jest im niepotrzebny i że zasłania Wisłę?
Podczas pobytu w stolicy nie mogłam pominąć Pragi – centrum kreatywno- kulturalnego Soho Faktory przy ulicy Mińskiej, gdzie uczestniczyłam w wernisażu „Kissprint”, pracy dyplomowej absolwentów ASP. Miałam okazję być też na obchodach jubileuszowych Saskiej Kępy, oddechy świeżego powietrza łapałam w Łazienkach, ogrodzie Saskim, Krasińskich. Ale dużo też wałęsałam się trochę bez celu, często po zaułkach.
Prowadziłam interesujące rozmowy z warszawiakami, przybyszami ze Wschodu. Większość z nich nie mogła zrozumieć mego zachwytu i podziwu dla rozmachu rozwijającej się stolicy. Być może patrzyłam oczyma serca, jak to często bywa u emigrantów. Sama nie wiem, co trzeba by jeszcze zrobić, by ludzie potrafili się cieszyć z własnych osiągnięć i byli dumni ze swojej Ojczyzny? Może trzeba wysłać wszystkich na pół roku za granicę? Jasne, że nie wszystko było cacy, drażniła mnie nieuprzejmość personelu w różnych miejscach publicznych, zwłaszcza w recepcjach hotelowych, punktach informacyjnych, na dworcach, jak i odwiedzanych instytucjach. Tam panuje samowładztwo. Nim człowiek przekroczy próg, od razu pada pytanie „o co chodzi”, „w jakiej sprawie”? Gdyby portier/ka chciała rzeczywiście pomóc, to potrafię zrozumieć pytanie, ale często było tak, że odchodziłam z kwitkiem. Portierzy – to na pewno bardzo ważny personel, przychodzący kłaniają się nisko w pas i jak szanowna dama zechce, to otworzy drzwi, a jak nie, to trzeba samemu wpukać kod. Na skargę o karaluchy w mieszkaniu usłyszałam, że mam sobie na własny koszt zamówić firmę deratyzacyjną, a gdy pytałam przechodnia o wskazanie obiektu, często słyszałam odpowiedź typu – idź Pani tam, albo tam, tędy, tamtędy, tu niedaleko, zaraz za rogiem. Nigdy precyzyjnie, wszystko ogólnikowo, co było dla mnie zabawnym akcentem warszawskiej przygody. Najmniej problemów było z jedzeniem, choć zadziwiała mnie „miłość” do kebabów. Polskiego tradycyjnego schabowego trzeba się naprawdę naszukać, a właśnie takiego „żarła” pożądają emigranci spragnieni polskich smaków.
O ilości luksusowych sklepów nie wspomnę, bo one mnie najmniej interesowały, natomiast stwierdzić muszę, że turysta w Warszawie na pewno nudzić się nie będzie! Instytucje kulturalne oferują szerokie spektrum rozmaitych propozycji i każdy znajdzie dla siebie coś interesującego o każdej porze dnia i nocy. Warszawa działa na zmysły, jak narkotyk, ściąga tabuny ludzi młodych żądnych zrobienia kariery i co najważniejsze – da się lubić, a nawet można się w niej zakochać!
Komentarze
Artykuł przeczytało 1 574 Czytelników