Wieczór autorski Agaty Koch


Opowieść „Magnolia. Spotkania w przeszłości i dziś. Szczęśliwe miejsca łączą“ (PL) – moderacja Ewa Maria Slaska

O czym jest ta książka?

O silnej potrzebie bycia u siebie. Dzielenia się domowym ciepłem i jego bogactwem z innymi, nawet tym
skromnym. O współtworzeniu rzeczywistości i czerpaniu z tych procesów prawdziwej radości, gdyż:
ludzie tworzą miejsca. Tęsknota za domem w epoce globalizacji oraz wysokiej mobilności człowieka przerasta dziś nasze wyobrażenia.

Skutki wojen, wypędzeń i uchodźctwa pogłębiają ją. Ludzka potrzeba zaspokojenia tej tęsknoty to wyzwanie dla całych społeczeństw i dla każdego z osobna. Pokój, empatia i miłość kontra wojna, przemoc i śmierć.

Autobiograficzna opowieść, w której rzeczywistość ostatniego stulecia przeplata się z wizją baśni zanurzonych w przyrodzie magicznej Wschodniej Polski w międzynarodowym kontekście, zachęca szeroki
krąg czytelniczek i czytelników do lektury. To książka o stawaniu się i przemijaniu. Wzbogacona o fragmenty poetyckie oraz fotografie podkreśla swą szczególną estetykę oraz zdradza tajemnice wrażliwości autorki.

Zapraszamy na prapremierę opowieści!

w piątek, 14.06.2024, 19:00 do Polskiej Kafejki Językowej na Schulzestr. 1, 13187 Berlin-Pankow

Spotkanie odbędzie się w języku polskim.
Wstęp wolny. Wasze wsparcie finansowe dla Kafejki jest mile widziane!

Spotkanie realizowane jest w ramach cyklu MY TRZY ewamaria.blog oraz projektu „Na Schulze” przy wsparciu Urzędu Dzielnicowego Pankow.

Magnolia: Spotkania w przeszłości i dziś – szczęśliwe miejsca łączą

Maria Tarnowska należała do ostatniego pokolenia najwyżej sytuowanej warstwy społecznej, która po zakończeniu drugiej wojny światowej doświadczyła utraty wszystkiego, co do tej pory posiadała: majątku, pozycji, wreszcie miejsca w społeczeństwie polskim. W ostatnim dziesięcioleciu ukazało się na rynku wydawniczym wiele opracowań naukowych dotyczących problematyki ziemiaństwa. Wspomnienia napisane przez przedstawicielkę tej warstwy doskonale uzupełniają obraz ziemiańskiego życia na przełomie XIX i XX w. oraz w okresie międzywojennym.” – pisze historyk, Agnieszka Gątarczyk, w recenzji wspomnień Marii Tarnowskiej.

Współczesne publikacje zaliczają Marię hr. Tarnowską do szeregu najwybitniejszych kobiet w historii Polski XX wieku. Anna Grocholska, krewna Marii hr. Tarnowskiej, z którą miałam zaszczyt rozmawiać, zdradziła swoje subiektywne i pozytywne zdanie o Marii, wyrażając się, że gdyby Maria wtedy była mężczyzną, przebudowałaby świat na dobre. Fascynująca osobowość Marii hr. Tarnowskiej to dla mnie wielkie odkrycie będące odpowiedzią na wiele nurtujących mnie pytań. To silna inspiracja oraz w pewnym sensie także głębsze zrozumienie dla mojej osobistej życiowej drogi. Obszerne, wzruszające dzieło, którym były jej wspomnienia, powstało w latach pięćdziesiątych – pierwotnie w języku angielskim – w czasie pobytu autorki w Brazylii, gdzie przebywała na emigracji, z intencją publikacji dla szerszego grona adresatów, którzy dzięki nim mogli dowiedzieć się nie tylko o losach samej bohaterki, ale również o zniewolonej i walczącej o wolność Polsce, od stuleci owianej mglistą narracją.

Wspomnienia zawierają bowiem wiele szczegółów z życia Tarnowskich przeplatanych żywą historią Europy, która nie może pójść w zapomnienie. Cieszę się, że wreszcie, po tylu latach zaistniała możliwość dotarcia do tych cennych informacji i ich źródeł, związanych z Milanowem w bardzo szerokim kontekście, oraz, że stały się one przedmiotem zainteresowania szerszego grona odbiorców, również badaczy historii.

Dlaczego historia Marii hr. Tarnowskiej wydaje mi się tak bliska?

Moja rodzina dzieliła losy wypędzonych zza Buga w 1945 roku, przyjętych łaskawie przez wiejską społeczność Milanowa, wygnańców na Syberię, ofiar Katynia, pracy przymusowej w Niemczech, aresztowań, zabójstw i śmierci.

Z opowiadań Babci Zosi pamiętam, że z piętra pałacu milanowskiego na śnieg wyrzucano palmy. Musiała więc być to zima 1945/46. Babcia była naocznym świadkiem tej akcji, przeprowadzanej w celu przystosowania budynku pałacu do celów szkolnych. Arystokratyczne mienie okazało się dla nowo kształtującej się działalności oświatowej w Polsce Ludowej zbędne, wręcz kolidujące z ówcześnie forsowanymi wartościami. Wycinano wówczas również cenne egzemplarze starych drzew w parku, których pochodzenie nie licowało z wprowadzanymi w życie ideałami.

W tych momentach Babcia musiała znosić z jednej strony ponownie zadawany wielki ból wynikający z przeżywania straty, zaś z drugiej strony skazana była na konfrontację z nowo powstającą rzeczywistością, z którą musiała się pogodzić, a która również była dla niej szansą. Podobnie dziadek Józek, weterynarz, by móc funkcjonować w nowej rzeczywistości, musiał zrezygnować z zawodowego tytułu i określać się felczerem. Choć oboje, z takim zawodami, byli potrzebni. Oprócz nich na wieści o powstającej szkole przybywali do Milanowa też inni nauczyciele. Przyjeżdżali koleją – jedni z kierunku Warszawy po świeżo stłumionym Powstaniu Warszawskim w sierpniu 1944 roku, inni jako wygnańcy ze Wschodu. Spotkania są ważne, a te na stacji w Milanowie były wyjątkowe. Koleją podróżowali też Żółtowscy, opuszczając Milanów. Ale dokąd? Kto mógł się nimi wtedy zaopiekować?

Podobne, powojenne losy i utraty majątków stały się udziałem setek rodzin i rodów zamieszkujących tereny Europy środkowo-wschodniej, które od roku 1939 zmagały się z wojną, a po roku 1944 ze zmianą ustroju politycznego, przesunięciem granic państwowych, czy wysiedleniem, również z terenów dzisiejszej Polski wschodniej. Ile takich posiadłości zostało osieroconych, ograbionych, zniszczonych? Te zniszczenia i ich skutki w niektórych przypadkach widoczne są jeszcze do dziś. Niewielka ich ilość została szczęśliwie odratowana i stanowi dziś w większości własność prywatną. Powstały w nich centra agroturystyczne, luksusowe hotele z salami konferencyjnymi czy też ośrodki odnowy biologicznej. Na obszarze Polski znajduje się obecnie około 2.800 pałaców, z czego 2.000 nadal pozostaje w ruinie. Wypędzeni lub zbiegli przed represjami właściciele majątków i ich potomkowie żyją dziś rozproszeni po całym świecie.

(…)

Długa lipowa aleja

Długa lipowa aleja jest przedłużeniem głównej drogi na terenie milanowskiej posesji. Na samym jej początku, po lewej stronie stał okrągły, drewniany stolik, a wokół niego kilka wyciosanych z drewnianych bali miejsc do siedzenia. Z tego miejsca często zaczynaliśmy spacery lub dalsze wypady. Aleja ta prowadzi do Czarnego Lasu, do mojego zaczarowanego lasu, położonego parę kilometrów za miejscowością.

Jedzie się tam cały czas prosto. Ojciec zabierał mnie tam na niedzielne przejażdżki. Jechaliśmy wtedy motorem z umocowaną do kierownicy osłoną z pleksi, która miała chronić moje oczy i twarz przed wiatrem i muszkami. Obiema rączkami trzymałam się baku. Ojciec siedział tuż za mną i trzymał mnie. Czułam się bezpiecznie i nie mogłam się już doczekać leśnej przygody.

Teraz pozwolę sobie zacytować opis ze wspomnień Marii hr. Tarnowskiej: „… pojechałam do lasu, który szczególnie lubiłam, bo w leszczynowych krzakach znajdowałam ulubione orzechy. Miejsce to było prześliczne i bardziej przypominało park niż zwykły las: dębowy starodrzew, przemieszany z sosną i brzozą i śliczne polanki, gdzie po zachodzie słońca często pasły się sarny.” A w „moim” lesie krasnoludki miały swoje domki. Moje krasnoludki. Budowałam dla nich domki, by miały gdzie mieszkać. Dobrze służyły ku temu liście dębiny. Ustawiałam je jak domki z kart. Poprawiałam ich konstrukcję, by była stabilna i dodawałam kolejne elementy. Na koniec zamykałam drzwi kolejnym listkiem, po czym odchodziłam, machając krasnoludkom na pożegnanie. Wiedziałam, że przyjdą i zamieszkają w tych domkach. Przynajmniej na chwilę. Przy następnej wizycie sprawdzałam, czy przyszły. Oczywiście, że tak. Zawsze przychodziły. Czułam się utwierdzona w tym przekonaniu i usatysfakcjonowana. Uwielbiałam te chwile. Ten związek z krasnoludkami pozostał do dziś. Podobnie jak tęsknota za nimi, której upust dałam kilka lat temu, w efekcie czego powstał krótki tekst prozatorski.

Miejsc takich jak ta stara aleja lipowa w Milanowie jest wiele – zatopionych w krajobrazy Polski i Europy. Gdziekolwiek by nie były, z daleka jak magnes skutecznie przyciągają mój wzrok. A wtedy myśli już tylko wędrują wzdłuż nich, wędrują tymi alejami, daleko, daleko za horyzont… Uwielbiam teleportować się w takie klimaty, a dzieje się to mimo woli…

Komentarze

komentarzy


Artykuł przeczytało 269 Czytelników
Pin It