Wyjazdy na saksy

wakacje '09 293

Wyjazd na Zachód, w oczach większości naszych Rodaków, kojarzy się najczęściej z wielką kasą, dobrobytem, kosztownymi upominkami, sowitymi przelewami, ekskluzywnymi zakupami: samochód, komórki, komputery, plazmy, kupno mieszkania, budowa domu, studia córki, syna etc… No i to wszystko, moim zdaniem, jest ok, bo w końcu warto skorzystać z okazji szybkiego dorobienia się, jeżeli takowa się pojawia. Wyjeżdżamy zazwyczaj z jedną torbą wypełnioną nadziejami na „złapanie Pana Boga za nogi”, pakując odzież roboczą oraz zapasy polskiej żywności. Kto nigdy nie pracował na Zachodzie, nie może wyobrazić sobie ogromu wyrzeczeń, na jakie decydują się ci, którzy wyjechali „na saksy”. Rodzinka w Polsce tego nie widzi i całe szczęście, bo niejedna żona, matka nie przespałaby spokojnie nawet jednej nocy!

A jak sobie radzą ci, którzy pracują na zachodzie? Bardzo dobrze – „Dzielne chłopaki, dziewczyny! – powiedziałabym. Bo to, co Polak/Polka musi znosić, żeby to wszystko przeżyć z godnością i nie zwariować, wymaga naprawdę grubej skóry. Często rozmawiam z tymi, którzy zdecydowali się na wyjazd. Żyją najczęściej w trudnych warunkach: wynajmowane pokoje są zazwyczaj bez wygód, a nocuje w nich niekiedy po dwie, trzy osoby. Ale o dziwo, nie słychać narzekań na niewygody, ciasnota nie przeszkadza, najtańsze dania, z najtańszych produktów, zjada się z apetytem. Żal im jest kiedy opowiadają, że żałują pieniędzy na lepsze mleko czy czekoladę szwajcarską, a o kupnie dla siebie czegoś ekstra nie ma mowy, żeby tylko jak najwięcej pieniążków przywieźć do domu. Przecież poświęcają się dla żon, matek, dzieci, muszą oszczędzać zakładając, że kiedyś zrekompensują sobie te wszystkie wyrzeczenia. Dobrze jest, jeśli ten trudny okres trwa rok, najwyżej dwa, ale jeśli się to przeciąga na lata, to zmiany w relacjach mąż- żona-dzieci mogą być nieodwracalne.

Niezbyt często, ale od czasu do czasu, odwiedzam rodzinkę w Polsce. Jadąc busikiem mam okazję spędzić kilka godzin na rozmowach z rodakami, którzy na weekend wracają do swojego gniazda. Początkowo nie zawsze rozmowa się klei. Chłopcy i dziewczyny są zmęczeni, każdy ma za sobą ciężki tydzień. Wbrew utartym sloganom, na Zachodzie pieniądze nie lecą z nieba, ani nie leżą na ulicy, a jeśli jesteś na bezrobociu czy rencie to dostajesz minimum, wyłącznie na zaspokojenie własnych podstawowych potrzeb. W Polsce jednak dalej się myśli po staremu, na zasadzie „tam jest dobrze” albo „co ty pieprzysz, że cię nie stać?”. Wracam jednak do moich podróżników. Kiedy te umęczone chłopiny i babeczki złapią oddech, zaczynają jednak w rozmowie podejmować ważne dla nich tematy, najczęściej rodzinne. Widać, że myślą o tym, co ich czeka w domu? Są niespokojni, nie wiedzą, albo wiedzą i to jest jeszcze gorsze. Pewna znajoma finansowała przez 18 lat pracy na Zachodzie budowę piętrowego domu, ładne auto dla męża, nie mówiąc o całej liście spełnionych życzeń syna, córki, teściowej, ciotki, szwagierki itp. Kiedy przyjeżdża do domu raz na miesiąc, a niekiedy nieproszona, niespodziewanie, bo wciąż strasznie tęskni za najbliższymi, to ile razy jest już w domu, tyle razy musi się zastanowić, gdzie ma swój kąt? Mąż-zarządca wskazuje jakieś miejsce i mówi: „twój pokój jest wykończony”. Już nie spędza tego czasu razem, w pokoju męża, chyba że chodzi o posprzątanie lub wyprasowanie koszul. A dzieci, jak to dzieci, wyczekują prezentów na zamówienie, marudząc że nie ta marka, tylko „badziewie”. Małżonek jakiś taki z dystansem, owszem, obligatoryjnie przytula się, ale jednocześnie broni przed zbliżeniem komentując „co, chcesz się pobzykać?” To zresztą działa w obie strony.

Słyszę, jak żona pasażera siedzącego obok mnie, ponagla go przez komórkę. Czeka gdzieś na trasie na „odbiór ślubnego” i denerwuje ją, że przyjazd się przedłuża w nieskończoność. Na powitanie chłopak otrzymuje wiązankę zarzutów, bo co on sobie właściwie myśli? „W domu czeka tyle roboty, a ty sobie przyjeżdżasz nocą, pewnie chcesz sobie tylko popie… odwrócić d… i spać?”

Inny od trzech lat pracuje po 10 godzin dziennie, dobrze zarabia, mieszka w ciasnej klitce bez wygód, nie ma czasu na szukanie lepszego lokum, po wypełnieniu planu z nawiązką, chce przecież wrócić jak najszybciej do domu. Ma dość życia bez żony, dzieci, ale nie…! Chłop nie może wracać, bo jeszcze – zdaniem żony – nie ten czas. Plan co prawda zrealizowany, ale potrzebna jest rezerwa finansowa, bo niedługo auto się zestarzeje, trzeba kupić nowe, a poza tym dzieci rosną… a ubrania drogie. No właśnie, dzieci… przed oczami mam scenę z maluchem, który obcałowuje tatusia ze wszystkich stron… ale na zdjęciu! Bo z wyjazdu, który miał na przykład trwać rok robi się wiele lat, a kobieta czy mężczyzna, nieprędko wrócą z saksów do domu. To stara prawda, aktualna cały czas… znajdowanie szczęścia w mnożeniu dóbr jest niebezpieczne, gdy człowiek uzależnia się od tego, co materialne. Mocno zdziwił mnie widok, jaki zobaczyłam podczas odwiedzin rodzinki w małopolskiej wsi. W domu zastałam tylko kobiety z dziećmi, bo chłopy pojechały za chlebem do Warszawy, Holandii, Irlandii, Anglii.

No cóż, apetyty wielu ludzi stały się siłą napędową i nie wyczuwa się już momentu przekroczenia granic. W pewnym momencie coś pęka i wtedy czujemy się osamotnieni w otoczeniu najbliższych. Wyjazdy na saksy na pewno podniosły standard życia wielu rodzin, tylko czy życiowy trening powolnego dorabiania się nie daje rodzinom więcej radości niż nienasycone zaspokajania głodu posiadania?

Krystyna Koziewicz

Komentarze

komentarzy


Artykuł przeczytało 2 476 Czytelników
Pin It