Jest Kwiecień 2023 rok. W środowisku polonijnym wrze.
Cofnijmy się o 12 lat. Po wielu utarczkach strona niemiecka zgadza się na wypełnienie postanowień traktatu o Dobrym Sąsiedztwie z roku 1995. Powołane zostaje Biuro Polonii Niemieckiej z siedzibą w Berlinie. Za funkcjonowanie Biura odpowiada Konwent Organizacji Polskich w Niemczech. Finansowanie zapewnia niemieckie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Kierownikiem Biura zostaje Aleksander Zając, działacz polonijnych organizacji wspierania Solidarności w Niemczech (Zachodnich). Jego sekretarką jest przez wiele lat nieżyjąca już niestety Joanna Trümner. Po niej funkcję tę obejmuje Ewa Maria Slaska.
Cofnijmy się o rok. Po ponad 10 latach zarządzania Biurem Polonii odchodzi Aleksander Zając – uzyskał wiek emerytalny i zgodnie z wymogami niemieckiego prawa pracy musi odejść. Przez 10 lat Polonia berlińska tworzyła w miarę zgodną i zintegrowaną wspólnotę. W tym miejscu wspomnę nie skromnie o sobie, że w Biurze Polonii pracowałam, jako wolontariuszka od samego początku, aż do zakończenia kadencji Aleksandra Zająca.
Kierowniczką Biura Polonii zostaje Klaudyna Droske. Zawarto z nią umowę na rok, co jest w Niemczech dość powszechne, nie wzmiankując jednak, iż to oznacza usunięcie jej za rok ze stanowiska. Powszechna praktyka niemiecka zakłada bowiem, że danej osobie jeszcze dwa razy przedłuży się umowę czasową, a trzecia umowa już będzie na stałe, bo też zgodnie z prawem musi być na stałe.
Sekretarką Klaudyny, po próbach przywrócenia do pracy Ewy, zostaje Joanna Krasowska.
Cofnijmy się o kwartał.
Klaudyna odchodzi z trzaskiem. Próbuje się bronić, ale bezskutecznie.
Pojawia się propozycja, by kierowniczką Biura Polonii została dr n. polit. Kamila Scholl-Mazurek. Jej sekretarką ma być Joanna Szczepańska. Do obu mianowań nie dochodzi.
Cofnijmy się o miesiąc.
Kierowniczką Biura zostaje znana w środowisku polonijnym pisarka i naukowczyni, dr Brygida Helbig-Mischewski. Jest też nowa sekretarka, która była wyborem nowej kierowniczki, a która w przeszłości wiele lat pracowała na tym stanowisku w Instytucie Polskim.
Jest Kwiecień 2023 rok. W środowisku polonijnym wrze.
Mianowanie Brygidy jest dobrze przyjęte, choć na usta ciśnie się pytanie, czemu następczyni Droske nie mogła dobrać sobie sekretarki w osobie Ewy?
Póki co nie znamy pełnej obsady Biura, zakulisowo wiele się mówi o zmianie administratora strony internetowej Polonia Viva, która stanowi ważny łącznik komunikacyjny dla wielu Polaków, a zwłaszcza organizacji polonijnych, szukających między sobą kontaktów.
Co za czasy nastały, że przejrzystość, transparentność podejmowanych decyzji czy zmian stały się towarem deficytowym. No cóż, wszelkie domysły i niedomówienia powstają właśnie z braku informacji, choć inni twierdzą, że jej brak to też informacja. Na razie cicho się zrobiło na temat Biura Polonii, wszyscy czekamy na jakiś spektakularny start!
Ale niestety, nie można tu nie zaznaczyć, że nagromadziło się w tym czasie wiele kwasów i niesnasek, że było wiele negatywnych stron i zamieszania przy obsadzaniu tego stanowiska. Scena polonijna mocno się podzieliła od momentu, kiedy zarządzający z Konwentu nie przedłużyli umowy z Klaudyną. Klaudyna cieszyła się sporym poparciem, nie tylko w kręgach polonijnych, lecz także w instytucjach polskich i niemieckich wysokiego szczebla. Generalnie uważało się, że będzie dobrą nową szefową. Jedynie decydenci Konwentu mieli odmienne zdanie i uznali, że wzajemna współpraca nie układa się jak należy. Doszli do tego wniosku w zaskakująco krótkim czasie. Ludzi wciąż ciekawi fakt, czym tak naprawdę naraziła się wówczas nowa kierowniczka, dziś już – była? Możemy sobie jedynie gdybać, że relacje typu młodzi starzy to dwa różne światy, z tym trzeba się albo pogodzić albo wejść na ścieżkę konfrontacji.
Mówi się, że Klaudyna nie zrobiła niczego spektakularnego. Może. Trudno było się jednak spodziewać wielkich i natychmiastowych efektów. Klaudyna dopiero wchodziła w zawiłości pracy, której przedtem w ogóle nie znała. Osobiście byłam mocno zdziwiona wyborem Klaudyny Droske, owszem była widywana na polonijnych wydarzeniach, były to jednak niemieckie kręgi polityczne. Mniej lub więcej znam ludzi świetnie zorganizowanych i z predyspozycjami do sprawowania kierowniczego stanowiska urzędu ze środowiska polonijnego, którzy z powodzeniem mogli by przejąć schedę po Aleksandrze Zającu. Droske z Polonią za wiele wspólnego nie miała. Skoro jednak doszło do wyboru Klaudyny to mnie nic do tego, respektowałam wybór i nie przeszkadzałam. Raczej wspieram, ktokolwiek by to był. Tak właśnie było w przypadku Droske, Scholl-Mazurek czy Brygidy Helbig.
Zawirowania wokół obsady stanowiska kierownika Biura Polonii spowodowało, że w środowisku polonijnym pogorszyły się nastroje, ostro wyrażano zaniepokojenie i niezadowolenie z faktu, iż niezmiennie od lat o wszystkim decydują wciąż te same osoby. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby panowie ci (bo chodzi o mężczyzn) reprezentowali interesy i realizowali zadania w porozumieniu z podległymi organizacjami. Niestety, pokłosiem braku współdziałania było podjęcie decyzji przez PTS Oświata, która uchwałą Walnego Zebrania wystąpiła jednogłośnie z organizacji dachowej czyli Polskiej Rady Związku Krajowego w Berlinie. Przyczyną było niezadowolenie z działalności Konwentu, do którego należy Polska Rada, a która – zdaniem większości członków – nie reprezentowała interesów Oświaty, a jedynie się nią podpierała i szczyciła na oficjalnych spotkaniach. Takie przynajmniej padały opinie od ludzi Oświaty, których pytałam o przyczyny odejścia?
Szkoda, że zabrakło wzajemnej komunikacji, wszak Ferdynand Domaradzki to osoba dość otwarta na dialog. W przypadku długoletniego piastowania funkcji zdarza się, że czujność bywa usypiana, wszystkim liderom powinna w tym miejscu zapalić się czerwona lampka, przypomnieć, że powinni bliżej przyjrzeć się panującym nastrojom w podległych im środowiskach, zwłaszcza wśród młodych ludzi. Oni chcą, by ich głos był słyszalny i respektowany podczas podejmowania wszelkich decyzji. Mają rację, jednak młodzi muszą też pamiętać, że ta zasada powinna działać w dwie strony. Wzajemne wsłuchiwanie się, rozmowy nie są przywilejem zarezerwowanym wyłącznie dla jednych, młodym liderom też można zarzucić, że nie reprezentują interesów starszych członków. Takich samotnych jeźdzców mamy wśród nas też wielu, jak w przypadku Stowarzyszenia Miast Partnerskich Szczecin – Berlin / Kreuzberg-Friedrichshain. W tym Stowarzyszeniu starzy członkowie są kulą u nogi przewodniczącej, która zarządza wszystkim wg własnego widzimisię. Nie wie lub udaje, że nie wie, iż każda organizacja czy stowarzyszenie mają swoją konstytucję czyli statut, który określa ramy działania zarówno przewodniczącego i zarządu, jak i jej członków. Wszelkie istotne decyzje muszą być podjęte uchwałą, którą członkowie na Walnym Zebraniu zatwierdzają poprzez głosowanie. Pan/i Prezes powinien działać w interesie członków swojej organizacji, a nie kierować się własnym widzimisię. Wygląda na to, że dla przewodniczącej ze Stowarzyszenia Miast Partnerskich obowiązuje zasada „Statut to ja” i po co nam do tego „stare pudła”?
O czym się jeszcze mówi?
Otóż, od dłuższego czasu głośno brzmi temat propagowanego przez stowarzyszenie Polki w Berlinie, które prowadzi zbiórkę pieniędzy na stworzenie (kolejnego) Domu Polskiego w Berlinie. Pięknie brzmiąca idea, nic tylko pogratulować (powrotu do) pomysłu. W przeszłości przerabiałam już raz tę lekcję i przyznam szczerze, że dobrze by się stało, gdyby udało się stworzyć taki dom, w którym wszyscy Polacy poczują się, jak u siebie w domu – czyli tak jak głosi hasło na ulotce. Mam jednak nieco mieszane uczucia odnośnie samej koncepcji, po prostu nie wyobrażam sobie, że będzie to miejsce spotkań wyłącznie dla polskich Polek i ich rodzin. Wszak mieszkamy w Niemczech,0 w wielokulturowej społeczności, powinno to być miejsce na wzór tego, jakie stworzyła Agata Koch, czyli SprachCafé Polnisch. Czuje się tam ducha polskiego na każdym kroku, jak u siebie w domu, co nie znaczy, że inne narodowości uczestniczą tylko w charakterze widzów. To miejsce już jest, a nawet otwiera się nowa jego wersja – SprachCafé Polnisch w dzielnicy Steglitz. Więc….
W tym miejscu wróciły wspomnienia z przeszłości. Grupa zapaleńców stworzyła od podstaw Dom Polski przy Potsdamer Strasse 63. Pomysłodawcą była wydawczyni magazynu Kurier Polonika – Aleksandra Proscewicz, która wzięła na siebie ryzyko zapewnienia finansowania tego ogromnego obiektu. Problemem były pieniądze na start czyli pierwszy czynsz i kaucja. O zbiórce nie było mowy, ponieważ przepisy nie pozwalały na zbiórki na tego typu cele. Tuż przed upływem ultimatum „albo albo” znalazła się sponsorka Helena O., która pożyczyła całą kwotę (na wieczne oddanie) ku naszej wielkiej radości i wdzięczności. Wszyscy cieszyli się, bo spełniło się marzenie Aleksandry Proscewicz, która zaraziła wszystkich pozostałych ideą Domu Polskiego. Od tej pory wszystkie ręce były na pokładzie, a było nas całkiem sporo. Pomieszczenie otrzymaliśmy w złym stanie, puste, zabrudzone. W krótkim czasie było prawie wszystko i można było rozpocząć działalność! Nie zapomnę reakcji mojego przyjaciela Niemca, który nie mógł nadziwić się, jak my Polacy to robimy? Bez grosza i przy braku strategicznego partnera, powstała instytucja, w której odbywały się nie tylko spotkania towarzyskie, ale wieczory autorskie, wystawy, koncerty, teatry, targi turystyczne, nauczanie języka polskiego, potańcówki, gry w brydża, klub seniora, no i oczywiście działała redakcja Kuriera Polonika. To właśnie tam była prawdziwa kuźnia talentów, miejsce, gdzie pokazywaliśmy nasz potencjał intelektualny, organizacyjny, artystyczny. Nie istniały wówczas takie możliwości, jakie są dzisiaj, typu projekty kulturalne. Każdy udzielał się społecznie, czyli za darmo. Nikt nawet nie pytał o zapłatę!
Polska jeszcze nie należała do UE, zatem pieniędzy nie było skąd brać? Wsparcie finansowe pochodziło od Ambasady RP, Wspólnoty Polskiej, Instytutu Polskiego, także PLL LOTu, Organizacji Turystycznej POT i polskich firm w Berlinie. W przeszłości nie brakowało mecenasów kultury, byli hojni, jak Henryk Kulczyk, czuli się zaszczyceni, że mogą wspierać Polaków na migracji, tych, którzy w tym czasie pomagali swoim bliskim w Polsce. To akurat dobrze pamiętam, jak zaopatrywaliśmy wszyscy swoje rodziny w czasach pustych półek.
Reasumując, Dom Polski potrzebny jest Polakom wszędzie tam, gdzie jest ich dużo, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, w każdym zakątku Ziemi. Jest to w interesie Polski, to państwu powinno zależeć i to ono powinno wspierać marzenia młodych i starych, Polaków, którzy wybrali życie na obczyźnie, lub których życie na tę obczyznę poprowadziło. Ale skoro nie ma mowy o wsparciu instytucjonalnym, wspierajmy my sami każdą ideę która nam to życie ułatwia i umila, a więc wspierajmy zarówno powstanie Domu Polskiego w Berlinie, jak i pięknie rozwijającą się działalność SprachCafé Polnisch. I życzmy Biuru Polonii, by i ono stało się miejscem, gdzie każdy Polak poczuje się, jak we własnym domu! Amen!
Komentarze
Artykuł przeczytało 547 Czytelników