W tym roku po raz 17 zostanie przyznana Polsko-Niemiecka Nagroda Dziennikarska. Od roku 2013 nosi ona imię Tadeusza Mazowieckiego, w uznaniu dla działalności dziennikarskiej tego zmarłego w październiku 2013 r. działacza na rzecz praw obywatelskich i pierwszego demokratycznego premiera Polski po roku 1989. Nagroda co roku przyznawana jest w kategoriach Prasa, Radio oraz Telewizja, a od tego roku również w kategorii: Dziennikarstwo na Pograniczu. Fundatorami są Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej, Fundacja Roberta Boscha i sześć regionów partnerskich – kraje związkowe Brandenburgia, Meklemburgia-Pomorze Przednie i Wolne Państwo Saksonia oraz trzy województwa – zachodniopomorskie, lubuskie i dolnośląskie. Nagrodę Dziennikarstwo na Pograniczu ufundowała dodatkowo Brandenburgia. W każdej kategorii nominowano sześć prac, trzy ze strony polskiej i trzy niemieckie. W kategorii nagroda prasowa wytypowano między innymi tekst ”Pies szczeka, Niemcy rządzą Europą” Ewy Marii Slaskiej, opublikowany zimą 2013 roku w czasopiśmie literackim EleWator ze Szczecina. Decyzja, kto z nominowanych rzeczywiście otrzyma nagrodę w swojej kategorii, zostanie ogłoszona na uroczystości w Landtagu kraju związkowego Brandenburgii w Poczdamie 8 maja 2014 roku.
Ewa Maria Slaska już raz otrzymała tę nagrodę, również w kategorii prasa, w roku 2003 za artykuł „Pochwała lumpenproletariatu”, opublikowany rok wcześniej w tygodniku „Newsweek Polska”.
Krystyna Koziewicz (KK) – Oburzajmy się i ruch oburzonych
– to temat rozmowy z Ewą Marią Slaską
W środowisku berlińskim znana jest jako pisarka, dziennikarka, blogerka, wydawczyni, aktywistka, działaczka społeczna. Czyli, jak sama mówi, „coś w rodzaju szamponu – 17 w jednym”. Bardzo zaciekawił mnie nominowany do nagrody artykuł, w którym Slaska porusza problematykę niesprawiedliwości społecznej. To temat, o którym wciąż się ostatnio mówi, pisze, demonstruje. „Należy położyć kres, dość patologii systemu finansowego” – powtarza papież Franciszek i to samo, choć innymi słowami, powiedział w święta Lech Wałęsa, deklarując chęć powrotu do działalności związkowej w Solidarności.
– To o tym mówi Twój konkursowy artykuł…
– Tak, to jeden z ważnych tematów, do których wciąż wracam, można by nawet rzec, jeden z moich tematów „życiowych”. Cieszę się więc, że został zauważony przez szacowne gremium, przyznające nagrody. Napisałam ten artykuł dla miesięcznika literackiego EleWator ze Szczecina. Jego redaktorem naczelnym jest dziennikarz i pisarz Konrad Wojtyła. Konrad każde wydanie gazety poświęca się jakiemuś przewodniemu tematowi. Bywały różne, a zeszyt z lutego ubiegłego roku poświęcony został tematyce ruchu oburzonych w Europie i na świecie. Wówczas, gdy Konrad przygotowywał ten zeszyt, temat był palący i aktualny, dziś po dwóch latach, nikt go już chyba nie pamięta. Problem pozostał. Otóż, rok wcześniej, trzy lata temu, na rynku ukazała się bardzo mała książeczka „Czas oburzenia”, starego francuskiego intelektualisty Stephane Hessela, który nawoływał do buntu przeciwko niesprawiedliwości i władzy pieniądza. Broszurka jest oskarżeniem dzisiejszego świata i zarzuca rządzącym, że ulegają instytucjom pieniądza, które w gruncie rzeczy nie podlegają żadnej kontroli, ani państwowej, ani społecznej. Hessel wydał tę broszurką własnym sumptem, a nagle, nie stąd ni zowąd, książeczka stała się największym bestsellerem światowym z nakładem 3,5 mln egzemplarzy, a więc takim, jakim może się poszczycić Biblia. Otóż Hessel trafił dokładnie w aktualne odczucie społeczne, bo to, co się dzieje, jest oburzające! Enigmatycznie ONI robią, co chcą, a my nawet nie wiemy, kto to naprawdę jest? Nie możemy powiedzieć, że to Hitler, Stalin, albo Franko, Mussolinii czy Honecker. Po prostu dzieją się sprawy, które rządzą światem i doprowadzają na przykład do głębokiego kryzysu w Grecji, Hiszpanii czy Portugalii. Na ratowanie gospodarki krajów dotkniętych kryzysem rządy europejskie wydają kolosalne pieniądze, przy czym zwykły obywatel nie rozumie, ani na co, ani dlaczego i jak to ma pomóc. Wie tylko jedno – te ambicje kosztują nas, odbierając nam nasz dobrobyt, nasze emerytury, renty chorobowe. Hessel napisał piękny króciutki tekst z takim francuskim przesłaniem. Oburzajmy się, oburzajmy i zostało to bardzo dobrze odebrane na całym świecie. Trudno się zatem dziwić, że wydawca EleWatora, Konrad Wojtyła położył rękę na pulsie i zabrał się za temat oburzonych. Moim zadaniem było przedstawienie ruchu oburzonych w Niemczech. No to napisałam.
Jaki był rezonans?
– Chyba dobry, ale to co napisałam jest chyba złe… Nie mam tu na myśli wartości tekstu, tylko jego wydźwięk. Napisałam, że w Niemczech pojawiła się grupa młodych ludzi oburzonych, którzy chcieli dać wyraz swemu oburzeniu, ale ponieważ nic strasznego się im w życiu nie przytrafiło, to nie było ich stać na wielkie demonstracje, jak w Nowym Jorku, tylko sobie po prostu poprotestowali. Spróbowałam dociec i ocenić, dlaczego tak jest? Napisałam o różnych zjawiskach, były tam nawet polskie akcenty, bo do ruchu oburzonych odwołał się Artur Żmijewski, który w roku 2012 był kuratorem wystawy sztuki 7. Berlin Biennale. Poświęcił przestrzeń wystawienniczą sprawom oburzonych zapraszając do demonstrowania niezadowolenia w obronie oburzających spraw. Było to Biennale zastępujące sztukę polityką i dyskusją społeczną, co jednak przeszło w społeczeństwie bez większego echa. Cóż, było to zbiorowisko gestów i retoryki protestu, z którego nic nie wynikało. Żmijewskiemu należała się ostra krytyka, ale Niemcy już dawno przestali krytykować kogokolwiek, więc nie skrytykowali. Było sobie Biennale i się zbyło, jak to mawiały dzieci za moich młodych lat.
Jesteśmy zdominowani przez świat finansów, mnie również oburza arogancja instytucji finansowych. Znam przypadki młodych ludzi w Polsce, którzy mają za sobą dwuletnie pielgrzymowanie od banku do banku w poszukiwaniu kredytu, w jednym przypadku na założenie, w drugim – na modernizację własnej firmy. Obaj potencjalni inwestorzy, zamierzający rozwinąć swą działalność w Polsce, wkurzyli się w końcu i wyemigrowali. Nie dziwię się też mojej sąsiadce, która jak tylko popłaci należności, całą resztę wyciąga z konta i nie zostawia ani centa do dyspozycji banku. Podobnych reakcji oburzenia przydałoby się więcej… Nie lękajcie się, zmieniajcie oblicze tej ziemi – powtarzał Jan Paweł II. A więc oburzajmy się. Dlaczego jednak akcje oburzonych są tak mało skuteczne?
– Otóż to. Spróbowałam to w moim artykule zanalizować, zobaczyć, co się działo, zanim oburzeni w hipsterskich ubrankach sobie pokoczowali z namiocikami i pokrzyczeli. Opisałam między innymi akcje, i te już historyczne i te wcale nie tak dawne. Były to akcje, które się udawały. Zaczęłam od lat 60 i protestów przeciwko zbrojeniom, produkcji broni atomowej, przeciwko elektrowniom atomowym, od marszy wielkanocnych. Te protesty w perspektywie politycznej okazały się skuteczne, doprowadzając na przykład do powstania partii politycznych. Zieloni przeszli od protestów do rządzenia, a to zmusiło nawet partie konserwatywne do zmiany postaw. Ale to stare dzieje, tymczasem jeszcze całkiem niedawno miały miejsce protesty społeczne, w których społeczeństwo wygrało. Opisałam dwie takie akcje, jedna to Stuttgart 21 gdzie tzw. „wściekłe staruchy”, bo to był protest ludzi starszych, wygrały z władzami pieniądza, doprowadzając nie tylko do zastopowania projektu budowy nowego dworca, ale i do wygranej Zielonych w najbliższych wyborach. Hesja była pierwszym krajem związkowym w Niemczech, w którym Zieloni doszli do władzy samodzielnie a nie jako koalicjant. A mimo to w końcowym efekcie protestujący przegrali. Już po wyborach odbyło się referendum i większość głosujących opowiedziała się za wznowieniem budowy kontrowersyjnego dworca.
Drugi przykład to „walka o wodę” w Berlinie. Mniej więcej 10 lat temu władze miasta tajnie, nie informując społeczeństwa, sprywatyzowały wodę, co doprowadziło do tego, że woda zdrożała wielokrotnie. Kilka lat temu sprawa wyszła na jaw, a oburzona opinia publiczna podjęła akcją zmierzającą do anulowania umów i deprywatyzacji wody. Zrobiła się wielka afera, protestujący nie tylko jak w Stuttgarcie doprowadzili do referendum, ale jeszcze to referendum wygrali. Woda została z powrotem skomunalizowana: Było to wielkie zwycięstwo ruchu oburzonych! Woda nie staniała ani o grosz…
Oba te przypadki, a jest ich więcej, pokazują, że dobrze biegamy, rzucamy dzidą i kamieniem, a jak mamy w ręku maczugę, to sprawnie nią wywijamy… I co?
Czyli akcje nie mają już mocy sprawczej? Może brakuje lidera?
– Myślę, że w każdym kraju, a w Niemczech szczególnie, wezwanie o lidera… to kojarzy się zapewne z führerem, byłabym więc ostrożna. Powiedziałabym tylko jedno, bo wniosek nasuwa się sam – skoro wygrana akcja jest fiaskiem, to po co mamy ją robić?
A jednak uważam, że ma sens, że każda gniewna reakcja jest potrzebna, że poruszamy przez to świat, wprawdzie małymi krokami, ale jednak poruszamy, nie odwracajmy więc wzroku, nie zamykajmy ust.
– To jest właśnie to! Trzeba poruszać świat, bo nie wiadomo, co ONI, ci tajemniczy władcy bez społecznej legitymacji i kontroli, wymyślą, jeśli nie będziemy protestować. Na zakończenie mojego artykułu o oburzonych zacytowałam więc Sartre’a: jeśli w młodości nie będziesz się buntował to na starość będziesz potworem. Nie ma wyjścia – buntujmy się, by na starość nie być potworami…
Nominowanej, Ewie Marii Slaskiej życzymy zwycięstwa! Trzymajmy kciuki!
Krystyna Koziewicz
Komentarze
Artykuł przeczytało 1 959 Czytelników