Od czerwca do końca sierpnia 2022 roku przez trzy miesiące letnie można podróżować po całych Niemczech pociągami regionalnymi za jedyne 9 euro czyli na tzw. 9-Euro-Ticket. Ot, taki w środku lata gwiazdkowy prezent zafundował społeczności międzynarodowej rząd federalny Niemiec. Z propozycji ucieszyli się, mniemam, wszyscy ci, którzy rzadko korzystali z komunikacji miejskiej, regionalnej, a pewnie też ci, którzy do pracy jeździli samochodami. Najbardziej zadowolone były były niemieckie punki. Pewnej niedzieli punkowcy masowo ruszyli na wyspę Sylt, na co dzień zamieszkałą przez bogatych Niemców. To snobistyczne miejsce, zawłaszczone przez ludzie świata biznesu, polityki, kultury. Sylt zyskał na sławie, kiedy przyjeżdżali tu pisarze, malarze, artyści. Wśród nich byli Tomasz Mann, Marlena Dietrich, Emil Nolte, perska cesarzowa Soraya, Axel Springer. Dostać się na Sylt można jedynie pociągiem, gdzie normalny bilet kosztuje 60 euro w jedną stronę, a 100 euro tam i z powrotem. Teraz tylko 9 euro, super okazja, punki szybko skrzyknęły się w mediach społecznościowych i ruszyły w drogę, by zakosztować uroku białych plaż, które ciągną się aż po horyzont. Czemu nie?
W tym miejscu wspomnę moją historię z Syltem. Byłam tam z moim świeżo poślubionym mężem, Bartkiem w podróży poślubnej. Pojechaliśmy starym modelem campera VW. Muszę przyznać, że trochę dziwnie się czułam pośród luksusowych pojazdów. Wyróżnialiśmy się nędznie, zwłaszcza na parkingu. Mój ślubny wcale się tym nie przejmował, dumnie paradował po głównych alejach spacerowych, ja z kolei uciekałam do cichych, ustronnych miejsc. Na dodatek okazało się, że w tym czasie na wyspie odbywały się mistrzostwa świata w windsurfingu, zatem cała snobistyczna śmietanka towarzyska całych Niemiec (czyli po niemiecku: Schickeria) zdominowała pejzaż Westerlandu. Nie pasowaliśmy do eleganckich ubiorów, ekskluzywnych restauracji, tak jak obecnie punki psuły miejscowym widok na świat. Zamiast innych snobów ujrzeli nagle masy na czarno ubranej młodzieży w powycieranych dżinsach, z agrafkami i kolcami w uszach, łańcuchami i metalowymi akcesoriami na kurtkach, butach i spodniach. Punki rozsiadły się na plantach z psami u nogi i piwem w ręku. Mnie się ta punkowa zadyma podoba, niech żyje młodość, wolność i swoboda!
Frankfurt (nad Odrą)
Otóż, będąc w posiadaniu 3 biletów ważnych czyli na 3 miesiące, od razu zaczęłam snuć plany podróżnicze po regionie. Odkrywanie niezwykłych i ciekawych miejsc zawsze mnie rajcowało, już sam region Brandenburgii oferuje wiele atrakcji turystycznych, znajdujących się tuż pod nosem. Trzeba było tylko ruszyć głową, potem pupcią, wziąć plecak i w drogę.
Moja pierwsza podróż w ramach 9 Euro Ticket odbyła się do Frankfurtu n. Odrą. Miałam zamiar pojechać do Słubic w ważnej sprawie rodzinnej. Wszystko poszło gładko, w wagonach były wolne miejsca do siedzenia, pociągi odjeżdżały w tym kierunku co pół godziny. Ludzie wsiadali, wysiadali, ruch był płynny, jak rzeka Odra. Co ciekawe, nie było kontroli biletów tam i z powrotem, bo i po co?
Brandenburg an der Havel
A my we trzy tj. Ela, Ewa i ja od dawna wybierałyśmy się w podróż w ramach 9 Euro Ticket i jakoś wybrać się nie mogłyśmy, bo w tym cały był ambaras, żeby troje chciało na raz. Ten zgrabny dwuwiersz Boya-Żeleńskiego odnosi się wprawdzie do sfery szeroko pojętych relacji męsko-damskich, jednak na siłę dałoby się doszukać w nim jakiś dalszych analogii. Niekiedy jest jednak tak, że „dwoje nie chce na raz, trzeci chce” albo „chce dwoje na raz, ale nie mogą, a trzeci nie”. I pomimo że z pozoru, „chcieć, a nie móc” jest gorsze od „móc, a nie chcieć”, to z perspektywy tego, o czym myślał Boy-Żeleński, sprawy o wiele gorzej się mają w przypadku „nie-chcenia” (braku woli) niż w przypadku „nie-mocy” (braku możności).
Jednak w końcu udało się! Odbyłyśmy podróż do Brandenburga. Ela miała wytyczony cel, zobaczyć gilotynę w więzieniu Brandenburg-Görden na Anton-Saefkow-Allee, zrobić zdjęcie do projektu Irena Bobowska – zapomniana bohaterka.
Brandenburg nad Havelą to urocze miasteczko, które już na pierwszy rzut oka zachęca do nieśpiesznych spacerów, a jego okolica to wymarzona kraina lasów i jezior, poprzecinana tysiącami kilometrów ścieżek rowerowych. W Brandenburgu spędziłyśmy kilka godzin, odkrywając bez pośpiechu niemal wszystkie jego urokliwe miejsca, urbanistyczne układy kamienic, zabytki historyczne, gotyckie ratusze i kościoły, bramy i wieże miejskie.
Wszędzie było tak blisko, tak pięknie, tak sielsko. Spacerowałyśmy i po zacisznych, i po hałaśliwych uliczkach, pośrodku uliczek, pomiędzy kamienicami sunęły bowiem tramwaje lub samochody, które niemiłosiernie terkotały po kamiennej kostce. Trzeba też było być czujnym, by nie zostać potrąconym.
Historia Brandenburga sięga X wieku. Z dawnych czasów pozostało kilka zabytków. Spacerując po mieście zwiedzić można imponujące kościoły: w dzielnicy Neustadt mieści się Katharinenkirche ze wspaniałymi zdobieniami na fasadzie. W Altstadt odwiedziłyśmy kościół St. Gotthardta, w mieście zachowały się również fragmenty muru obronnego wraz z wieżami, a także budynek dawnego ratusza, którego strzeże ogromna postać rycerza Rolanda. Co ciekawe w Brandenburgu funkcjonowały dwa ratusze, ten staro- i ten nowomiejski. Najważniejszych zabytkiem sakralnym w mieście jest pochodząca z XII wieku katedra Dom Sankt Peter und Paul. Altstadt, czyli Stare Miasto było ciche i bardziej tu było spokojnie. Neustadt, jak na Nowe Miasto przystało, tętni natomiast życiem – można tu znaleźć mnóstwo barów, kawiarni, restauracji oraz sklepów.
Spacerując po Brandenburgu szukałyśmy też figurek mopsów z niewielkimi rogami. Te małe ni to miejskie, ni to leśne stwory rozsiane są po całym mieście i upamiętniają znanego niemieckiego komika i autora komiksów, Vicco von Bülow, czyli Loriota. Mops z jelenim porożem był jednym z najbardziej znanych komiksowych bohaterów Loriota. W Brandenburgu takich figurek jest ponad 20, my spotkałyśmy kilka sztuk.
Mój pobyt w tym mieście zakończył przed godziną 15.00, trzeba było wracać do Berlina by zdążyć do Instytutu Polskiego na monodram o Pileckim. Słowo się rzekło, przyrzekłam, że będę i byłam więc. Koleżanki odwiozły mnie na dworzec, wracałam sama do Berlina, one dwie kontynuowały swoje plany.
Kiedy znowu we trzy wybierzemy się w podróż za 9 euro, oto jest pytanie?
PS, czyli Brandenburg-Görden – dopisek Eli Kargol i Ewy Marii Slaska
Gdy odrowadziłyśmy Krysię na dworzec, pojechałyśmy w miejsce, do którego chyba rzadko kto zagląda, oprócz pracowników i ich podopiecznych.
Prawie stuletnie więzienie w Brandenburg-Görden (Justizvollzugsanstalt Brandenburg a. d. Havel) kryje mroczne tajemnice, do których się od zakończenia II wojny światowej przyznaje. W byłym domu dyrektora jest miejsce pamięci (Gedenkstätte Zuchthaus Brandenburg-Görden), a trochę dalej miejsce, w którym kat czynił swoją powinność. Katem dla okręgu egzekucyjnego IV a więc dla Berlina Plötzensee i dla Brandenburga-Görden był Wilhelm Röttger. Obsługiwał dwie gilotyny.
Ponieważ pracujemy nad projektem, a przede wszystkim nad upamiętnieniem i przypomnieniem młodej poznanianki, harcerki, działaczki Poznańskiej Organizacji Zbrojnej, malarki i poetki Ireny Bobowskiej, zamordowanej 27 września 1942 roku w Plötzensee, wybrałyśmy się właśnie do tego innego miejsca straceń. W brandenburskim więzieniu w pomieszczeniu egzekucyjnym znajduje się gilotyna, której nie ma w Plötzensee.
No cóż gilotyny jednak nie było, bo jest zamknięta na cztery spusty i ja nie doczytałam, że trzeba mieć specjalne pozwolenie, żeby wejść na teren cały czas działającego więzienia, a przyznanie delikwentowi takiego zezwolenia trwa co najmniej dwa tygodnie. I nie można się wylegitymować, po to by otrzymać zezwolenie od razu. Całe szczęście, że kary śmierci już nie ma, bo bym sobie jeszcze coś pomyślała. Biurokracja jak za dawnych czasów. Bez pieczątki i zezwolenia ani kroku dalej, bo wszystko za wysokim murem. Może z wyrokiem dałoby radę wejść do środka. Teraz mają nasze dane. Nie wiem, czy dojdą do tego, że jedna z nas już karana, a druga z polskim paszportem, z Kraju Warty? Będziemy czekać na wiadomości i pozwolenie na widzenie się z gilotyną.
Po naszej udanej – nieudanej – wycieczce do gilotyny pojechałyśmy do katedry, oczywiście już zamkniętej prowincjonalnym zwyczajem czyli o godzinie 17.00. O dziwo „piwo i cappucino” przy katedrze było otwarte. Po drodze jeszcze mops Loriota i fontanna bez wody.
Komentarze
Artykuł przeczytało 607 Czytelników