Urlopowe co nieco

Po długo trwającym lockdownie nastał czas relaksu. W końcu trzeba zmienić otoczenie, które się człowiekowi opatrzyło i przestało w nim cokolwiek interesować czy cieszyć. Kiedy zbliża się pełnia lata – sierpień myślami jestem zawsze hen daleko w Krynicy Zdroju do którego zawsze jeżdżę wypełniona tęsknotą za górskimi malowniczymi widokami, wędrówkach przy szumie potoków, seansami w jaskini solnej oraz piciem wód leczniczych. Wszytko to, co jest potrzebne dla poprawy zdrowia, dobrego samopoczucia odnajduję w krynickim uzdrowisku, de facto miejscu mojego dzieciństwa.

Podróż

Tym razem zdecydowałam pojechać pociągiem relacji Berlin – Kraków, a później autobusem do Krynicy. Podróż zaczęła się od przykrej niespodzianki dla ludzi, którzy mieli rezerwację miejsc w jednym z wagonów, którego nie było w składzie. Podróżni biegali zdezorientowani z bagażami po peronie szukając swojego wagonu, tuz przed ostatnim gwizdkiem wsiadali gdziekolwiek na wolne miejsce, bo tak zaleciła niemiecka konduktorka wyjaśniając, że:

– Polacy nie dostarczyli jednego wagonu, zatem mamy zajmować wolne miejsca, co tez każdy zrobił. Zapewniała nas jednocześnie, że na granicy przejmie służba polska, która zobligowana jest rozwiązać problem miejscówek, nie pasażer.

Łatwo powiedziane, do przewidzenia były awantury, kłótnie, pętanie się po wagonach w poszukiwaniu wolnych miejsc. I ja zostałam wraz z innymi przepędzona do klasy pierwszej na krótki odcinek trasy. Ludzie wsiadający przeganiali nieszczęsnych pechowców, konduktor rozkładając ręce w najlepsze obwiniał niemiecką służbę za brak wagonu. Zaprotestowałam głośno:

– proszę nie wprowadzać ludzi w błąd, pociąg Wawel należy do polskiego przewoźnika.

Do Krakowa dojechałam przesiadając się trzykrotnie, w dodatku z dużym opóźnieniem. Miałam zaledwie 5 minut do pokonania drogi z peronu na przystanek autobusowy, ażeby złapać ostatnie połączenie do Krynicy. Całe szczęście, że dobrze znałam dworzec krakowski, co pozwoliło mi w ekspresowym tempie dotrzeć do windy, która jakby czekała na mnie. Na górnym pokładzie stał już autobus gotowy do odjazdu, kierowca zamykał bagażniki, ten jednak zareagował na moje rozpaczliwe machanie ręką otwierając luk. Zdyszana, zziajana, opadła z sił, prawie na bezdechu wsiadłam do autobusu kupując bilet, a potem to były długie chwile dochodzenie do siebie. W duchu przeklinałam, że zdecydowałam się na podróż pociągiem, podobnych problemów nie zaznałam nigdy jadąc Flixbusem, którym wracałam do Berlina. Zresztą, nie było wyboru, niemiecka kolej strajkowała.

Krynica Zdrój

Po przespanej nocy ruszyłam do miasta na pierwsze zabiegi, które będąc jeszcze w Berlinie zrobiłam pierwsze rezerwacje. Zaczęłam od jaskini solnej, która korzystnie wpływa na samopoczucie, reguluje oddech, oczyszcza się skóra z wszelkich wyprysków. O dziwo, po raz pierwszy po 11 zabiegach znikły całkowicie krosty alergiczne na nosie. Po drodze wpadałam zawsze do pijalni na picie wód leczniczych, które mają dobroczynny wpływ na moje dolegliwości, piłam więc: Zubera, Mieczysława, Jana i Józefa, w domu u brata jeszcze Muszyniankę, Kryniczankę. Właściwie z butelka wody nigdy się nie rozstawałam, trochę to było kłopotliwe, znałam jednak wszystkie punkty WC, więc no problem!

 

Deptak – miejsce spacerowe dla kuracjuszy i turystów także w tym roku było w budowie. Wylewano beton do połowy kolan, a na nim kładło się grube płyty, jakby to czołgi miały jeździć po Deptaku. Ludzie psioczą na wszechobecną betonozę, na wycinanie starych drzew, na brak cienia w miejscach nasłonecznionych. Ulice łyse, jak kolano (nie tylko w Krynicy), owszem sadzi się drzewa, ale one usychają z braku podlewania. Byłam tymi widokami mocno zaniepokojona, wręcz załamana, komu do jasnej cholery przeszkadzają drzewa? W odpowiedzi usłyszałam, że chodzi o bezpieczeństwo i poprawę widoczności dla kierowców samochodowych.

Z bratem codziennie chodziliśmy na długie spacery wzdłuż rzeki Kryniczanki, po parkach, górkach i pagórkach. W regionie wprawdzie wiele się działo, festyny, liczne wydarzenia kulturalne, jednak tym razem koncentrowałam się wyłącznie na sprawach zdrowotnych: masaże wodne, kąpiele, spacery, wędrówki piesze.

Wbrew pozorom na ulicach tłumy ludzi, tak samo w sklepach, kawiarniach, restauracjach bez masek, albo w maskach na brodzie, zakrytych ustach. Mało kto przejmuje się pandemią, no może starsi ludzie, którzy nosili poprawnie maseczki.

Wieczorami z konieczności oglądałam polską telewizję tylko dlatego, że brat namiętnie słucha przeróżnych dyskusji z udziałem polityków, zwłaszcza. Za głowę się łapałam, widząc codziennie urzędników państwowych w programach telewizyjnych. Zastanawiałam się, kiedy oni pracują za biurkiem, spotykają się z mieszkańcami, chodzą po ulicy, czy choćby na zakupy by przyjrzeć się realiom codziennego życia. Każdy z nich wypowiada swoje opinie, zdania, racje powtarzane w kółko do znudzenia, rzadko można było usłyszeć, co jest dobre dla obywatela, Polski, Europy. Ważny jest jedynie słuszny interes partii, by utrzymała się u steru władzy. Identycznie, jak w komunie.

Czytałam regionalne wydania zachwalające działania Rządu, propaganda sukcesu, zero krytyki, a jeśli już to naturalnie winna totalna opozycja. Jedni drugich obwiniają za wszystkie niepowodzenia, odnosiło się wrażenie, że w Polsce żyją dwa wrogie sobie społeczeństwa. W indywidualnych rozmowach słychać było narzekania na drożyznę, rządzących, kościół, szkolnictwo i służbę zdrowia.

Na mieście mnóstwo tablic informacyjnych odnośnie dotacji rządowych na danym obiekcie czy terenie, jest ich o wiele więcej niż tych z funduszy europejskich. Można by odnieść wrażenie, że Polska jest samowystarczalna i chyba ten cały medialny szum o brukselskiej dyktaturze zmierza na powolne odchodzenie od Wspólnej Europy. Bez komentarza!

 

 

Komentarze

komentarzy


Artykuł przeczytało 863 Czytelników
Pin It