Lubię wycieczki grupowe, bo to rzadka okazja na przyjemne spędzenie czasu w dużym gronie. Człowiek nie musi się martwić właściwie o nic, organizator za nas pomyślał, załatwił, zaplanował i w dodatku znalazł finanse. Tyle szczęścia na raz, jak nie skorzystać z okazji?
Wycieczka do Szczecina na Dni Morza udała się na sto dwa. Kosztowała wszystkich jej uczestników całe 2 euro, bo koszty przejazdu i poczęstunek sfinansowały Städtepartner Stettin – Partnerstwo Miast Szczecin-Kreuzberg.
W sumie nie kosztowało by nas w ogóle nic, ale okazało się, że w ostatniej chwili doszlusowało o dziesięcioro więcej chętnych i było nas w sumie 30 osób. Musieliśmy dorzucić więc po parę monet do wspólnej puli obiadowej.
Naśmiałam się w tym dniu za wszystkie smutki świata. Sami uczestnicy dostarczyli powodu do radosnych chwil. Zaczęło się już na dworcu w Berlinie podczas wsiadania do pociągu.
Scena 1. Zbliżał się czas odjazdu, a nasza wspólna znajoma nie pojawiała się, nie odbierała komórki, więc pomyśleliśmy, że zaspała. Mieliśmy akurat wpisywać inną brakującą osobę do zbiorowego biletu, kiedy na horyzoncie peronu pojawiła się sylwetka spóźnialskiej. Tuż przed gwizdkiem!
Na pytanie, co się stało? Odpowiedziała, że 20 minut szukała parkingu. No, to można zrozumieć.
– O której wyjechałaś z domu? – zapytałam
– O 7.40
– Przecież zbiórka była ustalona na 7.45, czemu tak późno wyszłaś z domu?
– No, bo ja mam tylko 5 minut jazdy tutaj – tłumaczy
– A czemu nie doliczyłaś czasu szukania parkingu?
– Myślałam, że nie będzie samochodów w sobotę.
– Na piechotę byś szybciej dotarła! – odparłam.
No cóż, niektórzy bez auta ani rusz. Szkoda nóg, a potem nie dziwota, że trzeba było przerwać zwiedzanie. Nogi odmówiły posłuszeństwa! Nie przyzwyczajone do chodzenia spuchły jak balonik na patyku.
Scena 2. Pech chciał, że nasz pociąg jednak nie mógł ruszyć punktualnie w drogę, bo akurat popsuły się drzwi. Najbardziej niecierpliwił się nasz pan z Zarządu, do tego stopnia, że wysiadł i po prostu nie pojechał z nami. Nerwy nie wytrzymały czekania w nieskończoność! W pięć minut później pociąg ruszył.
A propos awarii drzwi. Rozgorzała dyskusja wśród pasażerów, ktoś z podróżnych chciał wiedzieć, skąd pochodzi ten pociąg? Z Polski czy Niemiec?
– Pewnie z Polski!
– A co niemieckie się nie psują?
Po prawie półgodzinnej naprawie pociąg ruszył. No i co? Okazało się, że to był niemiecki skład.
Scena 3.
Na dworcu w Szczecinie organizatorka wycieczki podaje uczestnikom program dnia. Każdy wiedział, co nas czeka? A więc jazda tramwajem tzw. Helmutami (tak się mówi na tramwaje w Szczecinie, bo tramwaje niemieckie), potem autobusem do Skolwina na festyn parafialno-rodzinny, powrót na Dni Morza. Nasi partnerzy w Skolwinie przygotowali darmowy poczęstunek dla 20 osób: kawa z ciastkiem, kotlet z warzywami i pieczywo. Nas było ok. 30, więc, żeby nie narazić na kłopot organizatorów dopłaciliśmy każdy po 2 euro. Otrzymaliśmy bony, więc każdy w razie ochoty na jedzenie czy wypicie kawy dowolnie regulował sobie apetyt. Niby sprawa była prosta, ale nie dla wszystkich. Jedna z roszczeniowych uczestniczek podeszła do organizatorów ze Skolwina z zarzutami, że zła organizacja, bo ona nie wie, gdzie usiąść, gdzie jest wydawane jedzenie i w ogóle, jak można było iść od przystanku na piechotę tak daleko pod górkę? Nie tylko Skolwinianom oberwało się, także Zarządowi z Berlina za niedociągnięcia organizacyjne. No cóż, za 2 euro a wymagania…. Jakoś inni nie mieli żadnych problemów z orientacją, gdzie znajdowały się ławy, stoły, jadło!
Scena 4.
Jechaliśmy z grupą tramwajem, ale przecież na przystankach dosiadali się także szczecinianie. Dwóch panów obserwowało bacznie naszych wycieczkowiczów.
– Skąd jest ta wycieczka?
– Z Berlina – odpowiadam
– Ale wy mówicie przecież po polsku..
– Tak, bo jesteśmy Polakami
– Nie rozumiem, to teraz Polacy przyjeżdżają do Polski na wycieczkę?
– A czemu nie?
– A dlaczego Pani fotografuje ruiny?
– Bo mają dusze, są piękne..
– Nie, nie! Pani chce innym pokazywać i z nas się naśmiewać?
– Do głowy mi coś podobnego nie przyszło…
– A wie Pani, że tam, w stoczni pracują sami złodzieje?
– Złodzieje? Pierwszy raz słyszę, żeby aż tylu stoczniowców było kryminalistami…
– Nic Pani nie rozumie, całą stocznie porozkradali…
– Przecież widzę, że stoi…
– Nic pani nie pojmuje – usłyszałam na pożegnanie.
To prawda, że nie wszystko człowiek ogarnia. Nie da się zajrzeć w duszę człowieka. Na każdej wycieczce czy imprezie trafiają się smaczki, które jednych bawią, innych smucą. Najważniejsze, że zdecydowana większość nastawiona jest na każdą niespodziankę z przymrużeniem oka. Nie zapominajmy, że ktoś miał idee wypadu do Szczecina na Dni Morza, opracował flyer, rozesłał informacje, zbierał zgłoszenia, ustalał terminy, przebieg pobytu, zadbał o atrakcje, osobiście opiekował się grupą i był dyspozycyjny na każde życzenie, prośbę, uwagi, zażalenia.
Wycieczka się udała i za ten wspaniały wysiłek i gest serdecznie dziękujemy szczególnie głównej organizatorce – Dorocie Kot!
Komentarze
Artykuł przeczytało 1 921 Czytelników