Cykl wspomnieniowy…
Kiedy opuszczamy własny kraj i próbujemy zakotwiczyć się w nowym miejscu – mało kto afiszuje się swoją polskością. Anonimowość zdaje się być najbardziej właściwa i możliwie bezpieczna. Nikt nie chce się odsłonić, nawet dawni znajomi. Kieruje nami jakiś irracjonalny lęk, czy wstydzimy się swoich korzeni? Trudno orzec, co jest prawdą, a co imaginacją. Poza tym nigdy nie wiadomo, ile człowiek tej prawdy potrzebuje, a ile potrafi wytrzymać…Czasem lepiej jest nie wiedzieć. Stawiamy więc na obserwację i instynkt, który -mamy nadzieję-zaprowadzi nas w DOBRE miejsca i do DOBRYCH ludzi. Ze mną było podobnie. Miałam dużo szczęścia, bo udało mi się odnaleźć to, czego szukałam. Potrafię żyć tu i teraz. Nie odkładam, jak Niemcy, na fundusze emerytalne i składki ubezpieczeniowe (z perspektywy czasu uznaje to za błąd).
Lubię jeździć do Polski, ale też chętnie wracam do swojego niemieckiego” kąta”, bo przyzwyczaiłam się do porządku prawnego Niemiec, w którym czuję się bezpiecznie. Z Polski wracam zawsze obładowana gazetami, książkami, pamiątkami rodzinnymi i oczywiście specjałami kulinarnymi. Jakie to miłe, kiedy dzisiaj przekraczam granicę, nikt nie zagląda mi do bagażu, nie podśmiechuje się na widok polskiej kiełbasy czy twarogu. Dawnymi czasy, kiedy jeszcze były granice niemieccy celnicy zawsze jakoś dziwnie reagowali na intensywny zapach polskich wędlin, zwłaszcza czosnku, którego narodowo nie znoszą. W jakiś dziwny sposób zakodowali w swoich głowach, że wszyscy Polacy do wszystkiego dodają czosnek – nie wyprowadzam ich z błędu, bo i po co?
A tak w ogóle, jeśli chodzi o gotowanie, to nie jest ono domeną niemieckich kobiet. Wnioskuję to chociażby ze słów koleżanki Niemki, która gdy usłyszała, że mam problem, co ugotować na obiad, zapytała z wielkim zdziwieniem: „Chcesz powiedzieć, że codziennie gotujesz? Chyba zwariowałaś! Przecież pracujesz, wystarczy więc zupa z puszki, a poza tym są przecież imbisy…” Rzeczywiście, w tygodniu obiady są z puszki, a gotowanie bywa „weekendowe”. Piszę „bywa”, bowiem w weekendy praktykuje się też wyjścia na obiad do restauracji.
A propos puszek, my Polacy uznajemy je za zło konieczne i ostatnią „deskę ratunku”. Wyposażaliśmy w nie mężów, gdy jechali za granicę do pracy, albo na ryby, a dzieciom wrzucamy je do plecaka, gdy jadą na biwak. Dla Niemca- puszki to dobrodziejstwo, bo nie trzeba gotować! Kiedy jeszcze Niemców na tyle nie znałam, by móc coś na ten temat powiedzieć, zdumienie mnie ogarniało, gdy bogata rodzina wypakowywała cały bagażnik rozmaitymi zupkami w blaszanych pojemnikach. Kiedyś nieśmiało zapytałam, dla kogo to, na co Niemka spojrzała na mnie złowrogo, ripostując: „Jak to dla kogo, dla nas! ”
Wobec powyższego- nie powinno więc nikogo dziwić, że wielu Niemców uważa, iż Polki świetnie gotują i że są świetnymi gospodyniami. Poświadcza to zresztą jeden z moich znajomych, którego żoną jest Polka. Zachwyca się nią i niezmiennie powtarza: „Och, jak ona ciężko pracuje! Już sam nie wiem, jak mam wynagrodzić jej trud…” I tu pokazuje dopiero co zakupione precjoza w postaci pierścionka, kolczyków i łańcuszka. Z ciekawości zapytałam o miejsce pracy żony, bo w pewnym momencie pomyślałam, że pracuje w kopalni…
Jakież było moje zdumienie kiedy usłyszałam w odpowiedzi: „Ona wszystko sama robi w domu, pierze, prasuje, sprząta,gotuje…” Wielu Niemców, mających żony Polki, jest tego samego zdania. I chwała im za to, że potrafią docenić pracę gospodyni domowej, bo większość naszych polskich chłopów uważa, że to normalne, że kobieta ma obowiązek cały dom „obrabiać”. Ale czy to chłop zrozumie?
- NIBY TACY SAMI, A JEDNAK INNI…
Nasz polski wizerunek przechodził u Niemców różne etapy. Przytoczyłam tylko niektóre tego przykłady, ale każdy z nich jest z życia wzięty. Ale faktem jest, że od czasu powstania „Solidarności” i pojawienia się na arenie światowej takich Polaków, jak: Jan Paweł II-pierwszy polski papież, Lech Wałęsa, Władysław Bartoszewski i Roman Polański, Niemcy patrzą na nas z respektem i podziwem. W Berlinie widać coraz więcej polskich akcentów. Są nimi koncerty, spektakle, premiery filmów, dyskusje z udziałem polityków…Jest pięknie i sympatycznie, ale prawdą też jest, że nie wszyscy Niemcy kochają Polaków, zwłaszcza starsze pokolenie. W dalszym ciągu mowa polska ich drażni.„tutaj mówi się po niemiecku”- powtarzają. Jeszcze tak niedawno słyszałam, jak dziadek bawił się w metrze z wnukiem „w państwa” i na pytanie, co wiesz o Polsce, dzieciak bez zająknięcia powiedział:” W Polsce żyją rabusie”. Byłam tą sytuacją zszokowana i nie mogłam uwierzyć, że jeszcze dziś mówi się o nas tak źle. Naturalnie zareagowałam. Włączyłam się spontanicznie do zabawy ,mówiąc też bez zająknięcia: „ a w Niemczech mordercy”. Ząb za ząb!
No cóż Polacy, którzy wyjechali z Polski przed dwudziestu początkowo zyskali ekonomicznie. Mieli, dzięki temu, okazję pomóc rodzinie, która została w kraju. Ja też byłam w tym gronie. Regularnie zaopatrywałam bliskich w potrzebne artykuły, odzież i pieniądze. Dzisiaj, patrząc na to z perspektywy czasu, bilans tzw. strat i zysków wychodzi chyba na zero. Bo z jednej strony żyje mi się spokojniej, bez obsesji do politykowania, gdzie prawo zapewnia poczucie bezpieczeństwa i jest przestrzegane zgodnie z literą prawa, ale z drugiej- czuję, że w jakimś stopniu utraciłam poczucie więzi z krajem, rodziną… Wprawdzie mówimy tym samym językiem, ale często się nie rozumiemy. Myślę, że utracone więzi są mimo wszystko nie do odrobienia. To smutne. I bardzo boli.
Czy dzisiaj widzę Polskę inaczej? Właściwie to pozostało jeszcze wiele zakorzenionych nawyków i przyzwyczajeń, zwłaszcza w urzędach, u polityków. Wolność nie zmieniła mentalności ludzi, a kultu jednostki nie pozbyto się do dnia dzisiejszego. Kiedyś był Gierek, Jaruzelski, Kwaśniewski, Cimoszewicz, teraz Kaczyński, Kaczyński i jeszcze raz Kaczyński . Wiele osób odnosi się krytycznie do osoby Lecha Wałęsy, ale ja od początku istnienia „Solidarności” byłam zafascynowana bohaterami „Sierpnia 89”.Ta fascynacja przetrwała do dnia dzisiejszego. Może idealizuję, a może drzemie we mnie jeszcze kult jednostki z czasów komuny? Dobrze mi z tym, więc niech już tak zostanie. Twierdzę, że gdyby nie Wałęsa, to byłaby „figa” z wolności! Może by z czasem przyszła, ale czy byłoby szczęśliwe zakończenie? Wizjonerzy dzisiejszej Europy spełnili marzenie zwykłych ludzi, a tym marzeniem było to, by żyć w wolnym, demokratycznym kraju i korzystać z prawa do wolności.
Dzisiaj nie czuję tego, że przekraczam granicę. Tylko napisy w języku niemieckim przypominają mi, w jakim kraju teraz jestem. Wprawdzie jest to kraj emigracji, ale czuję się w nim dobrze, bezpieczna socjalnie, a wolności mam tyle, że wystarczy na realizację wszystkich marzeń. W środowisku polonijnym działam aktywnie i czasem myślę sobie, że Polski w Niemczech aż tak bardzo nie brakuje. Bo tam gdzie są Polacy, tam nikt nie zapomina o języku, kulturze, tradycji, historii, a w przypadku berlińczyków w przypływie tęsknoty Polska jest w zasięgu dwóch godzin jazdy samochodem.
Z uczuciami emigranta jest nieco inaczej, aniżeli od tych, którzy nigdy nie wyemigrowali. Polski emigrant gdziekolwiek mieszka poza granicami kraju nie ma w zasadzie żadnego problemu eksponowaniem z tożsamości narodowej. Jesteś Polką, Polakiem. Na co dzień, gdy jestem w moim mieście Opolu jestem Opolanką, a gdy wracam do siebie w Berlinie – po prostu Berlinianką. Takie jest życie…
Komentarze
Artykuł przeczytało 1 590 Czytelników