Nostalgiczne powroty

Sentymentalne wyjazdy do Polski zdarzają się tylko raz do roku i to zawsze w miesiącu wrześniu, kiedy młodzież zasiada do ławek, a seniorzy wyruszają w drogę na relaksy. Tegoż lata trasa wiodła przez Małopolskę i miejscowości uzdrowiskowe, jak: Krynica, Muszyna, Szczawnica. Moja tęsknota do krainy z okresu dzieciństwa wciąż wywołuje potrzebę bycia w miejscach rodzinnych, które mają dobroczynne działanie na psychikę każdego emigranta. Nigdzie nie jest tak pięknie i czuję się człowiek swojsko, jak na Sądeczczyźnie i Pieninach..

Uzdrowisko Krynica właśnie spełnia wszelkie warunki ku temu, by podreperować zdrowie. I tak zaraz po rozpakowaniu bagaży ruszyłam do Starych Łazienek rezerwować zabiegi podwodne, kąpiele borowinowe, oddychanie w jaskini solnej oraz codzienne picie wód mineralnych. Od pierwszego dnia dawałam sobie porządny wycisk, by po zabiegach i chwili wypoczynku ruszyć na szlaki turystyczne. Piesze wędrówki czyli sam na sam w otoczeniu przyrody daje ukojenie dla duszy i ciała.

O tej porze roku życie społeczne w Polsce toczyło się swoim rytmem, mieszkańcy zajmowali się robieniem zapasów na zimę, na ulicach widać było sporo turystów, przeważali Europejczycy. Ani razu nie spotkałam ludzi o innym skórze, nie słyszałam też mowy obcokrajowców, co mnie bardzo zdziwiło.

W przestrzeni publicznej widniały ogromne bilboardy porozwieszane w miejscach najbardziej uczęszczanych przypominające o wyborach parlamentarnych. Plakaty rozwieszane były wszędzie, przed wejściem do kościoła, na Rynku, na zakrętach, przystankach, a nawet przed wejściem na cmentarz w Muszynie, co uznałam za wielką przesadę. Nachalna promocja kandydatów prawicy trąciła przesadą, praktycznie dla innych partii brakowało atrakcyjnych miejsc. Gdziekolwiek się człowiek nie obejrzał widział portrety tej samej osoby po kilka razy w jednym miejscu. Jednym słowem rządząca partia zaklepała sobie dużo wcześniej najlepsze miejsca, aby inni im się nie wcinali. Niezbyt dobre miałam skojarzenie, dokładnie tak było za czasów panowania PZPR.

Polonijne Forum na Forum Ekonomicznym.


Przez trzy dni w 10- tysięcznym miasteczku uzdrowiskowym Beskidu Sądeckiego Krynicy tzw. polskim Davos spotykają się każdego roku świat ludzi biznesu. Tu toczą się rozmowy i zapadają decyzje nie tylko Polski, a całej Europy. Zjeżdżają się też głowy państw i rządów, ministrowie, parlamentarzyści, liderzy biznesu i eksperci. Klimat tego miejsca sprzyja prowadzeniu merytorycznej rozmowy i osiąganiu wzajemnego zrozumienia. Rozmawiałam z niektórymi uczestnikami Forum, którzy chełpili się sukcesami w załatwieniu spraw firmowych. Pewnie o to chodzi, by biznesowe interesy załatwiać w kuluarach i nieskrępowanej atmosferze. Czemu nie, nie widzę w tym niczego złego?

W tym samym czasie odbywało się Forum Polonijne, w którym uczestniczyłam, ale jedynie w dwóch panelach bowiem pozostałe miały charakter stricte biznesowy. Forma panelu nie przewiduje dialogu z Polonią,  zastanawiam się, jaki jest sens organizować tego typu spotkania, na którym nie ma się nic do powiedzenia? Prelegenci rozmawiają sami ze sobą o Polonii i zazwyczaj są to przedstawiciele rządowi, Sejmu, Senatu. .

Atrakcje Krynicy

Wiele się zmieniło w Krynicy od zeszłego roku, oddano do użytku część rekreacyjno – zdrowotną w pobliżu muzycznej fontanny, także Wieżę widokową w koronach drzew . Miasto pięknieje z roku na rok, szkoda tylko, że kuracjusze i turyści przez całe lato pozbawieni są wypoczynku na najpiękniejszym miejscu, jakim jest Deptak, na którym przez dwa miesiące budowane jest miasteczko forumowe. W środku sezonu nie widać pięknych dywanów kwiatowych, nie słychać muzyki z muszli koncertowej. Byłoby dobrze zostawić te miejsca w świętym spokoju ku zadowoleniu kuracjuszy.

widok z okna domu brata na Kryniczankę

Rodzinne odwiedziny wyczekiwane są zawsze z  wielkim utęsknieniem, najbardziej emocjonalne przeżycia to spotkania z najbliższymi, wprawdzie krótkie, ale dla podtrzymania więzi staram się nikogo nie pominąć. Oczywiście, najważniejszy jest dla mnie brat z Krynicy, do którego przyjeżdżam od wielu lat na dwa tygodnie, by nacieszyć się sobą. Wspólnie spędzony czas w pełni zaspokaja moja potrzebę bycia wśród najbliższych. Na obczyźnie nie mam nikogo z rodziny, toteż w utęsknieniem wyczekuje koniec lata, bo wtedy mam czas zarezerwowany wyłącznie dla rodziny. Nic innego mnie wtedy nie obchodzi.

Cała moja rodzina pochodzi z Nowosądeckiego, tutaj się urodziłam, chodziłam do 1 klasy szkoły podstawowej, tutaj mam braci, ciotki, wujostwo i grób ojca. Żyje jeszcze siostra mamy, którą odwiedziłam w Grybowie. Ma 96 lat i całkiem zdrowa na umyśle. Fajnie się słuchało opowiadań ciotki, które straciła męża w wieku 50 lat. Od tej pory, jak oznajmiła, ani razu nie spojrzała się na innego mężczyznę. W tym regionie zasady religijne są bardzo mocno przestrzegane, ślubowało się wierność, to nawet po śmierci partnera nie ma mowy o ponownym zamążpójściu. Ciotka wykształciła wszystkich synów i wnuków, każdy z 6 chłopców zdobył wyższe wykształcenie, wielu z nich zajmują wysokie stanowiska i dzisiaj troskliwie na przemian opiekują się ciotką .

ciocia Janka z Grybowa

Naturalnie odwiedziłam grób ojca, gdzie spoczywa na cmentarzu w Grybowie w otoczeniu dwóch kobiet: z jedną miał ślub, która zmarła przy porodzie drugiego dziecka, z drugą żył na kocią łapę i ta zażyczyła sobie, by po śmierci pochowano Ją obok swego lubego. Śmiesznie to wygląda, ale taki był ojciec, kochał kobiety, napłodził 9 dzieci, które miał głęboko gdzieś. Może o umarłych nie powinno się mówić źle, ale ja nigdy ojcu nie zapomnę, że nie dbał o rodzinę, przez co wszystkie dzieci po rozwodzie rodziców wychowywały się w Domach Dziecka.

Drugą wizytę odbyłam u bratanicy w Grybowie, która jako emerytka żyje namiętnie polityką, wszelkie rewelacje i wiadomości czerpie z radia Maryja i telewizji Trwam. Dawno nie nasłuchałam się historyjek o rządzących złodziejach mówiąca z takim przekonaniem, jakby bratanica była świadkiem wszystkich przekrętów finansowych. Wspominając wujka czyli brata mamy, napomknęła, jak to sobie w życiu świetnie radził, jak potrafił kombinować, więc hipokryzji było aż po horyzont.

Trzecią wizytę złożyłam u ciotki Maryśki na Kąclowej, której chciałoby się słuchać bez końca. To mądra życiowo kobieta, jest bardzo religijna, w mieszkaniu wszystkie ściany wyłożone świętymi obrazami, figurkami z Matką Boską. Schodząc na temat kościoła, nie mogła biedaczka zrozumieć dlaczego dzisiaj atakuje się księży, którzy wg cioci są święci, wybrańcami Boga. Jednocześnie z żalem opowiadała, jak jedna z wnuczek po zdaniu matury poszła do zakonu, co było dla rodziny szokiem. Z kolei inna wnuczka wyjechała do Anglii i tam… mówiąc głosem nieco uniżonym wyszła za mąż za śniadego.
– No wiesz, Krysiu, to też jest człowiek!- skwitowała ciocia.
– Kogo jak kogo, ale mnie takie rewelacje nie dziwią, każdy człowiek bez względu na kolor skóry wymaga szacunku i uznania – oznajmiłam cioci.

z ciocią Marysią z Kąclowej

Zdecydowałam się też na odwiedziny domu rodzinnego, który wciąż stoi na górce i zamieszkiwany jest przez dalsza rodzinę. Nie chciałam wchodzić do wnętrza domu, chcąc zachować w pamięci obraz z dawnych lat. Dzisiaj to miejsce niczym nie przypomina chałupy z czasów mojej młodości. W niezmienionej formie pozostał jedynie malowniczy pejzaż przypominający klimat „Chłopów” Reymonta, którym tak, jak dawnej i tym razem upajałam się wspaniałymi widokami.

droga do Grybowa

rodzinny dom na wzgórzu

z tyłu domu, mój plac zabaw

 

 

 

Ciąg dalszy nastąpi…o pobycie w Szczawnicy i Opolu.

Komentarze

komentarzy


Artykuł przeczytało 1 212 Czytelników
Pin It